Ukraińsko-bałtycki gambit

polska-zbrojna.pl 2 hours ago

Jakkolwiek aksjomat operacyjny o niewielkiej głębi strategicznej republik bałtyckich ma oczywiste uzasadnienie geostrategiczne, pamiętajmy, iż mapy nie zwyciężają. Dowiodła tego choćby obrona Kurlandii w ostatnich miesiącach II wojny światowej. W operacji ewakuacyjnej żołnierzy i cywilów z Kurlandii, Prus Wschodnich i „korytarza polskiego” (Unternehmen Hannibal) osłaniano transporty Niemców (w Estonii żyli od siedmiuset lat), odchodzące na Półwysep Helski i Pomorze Zachodnie.

Obrońcy Półwyspu Kurlandzkiego odpierali ataki do 10 maja 1945 roku, bo nie dotarła do nich wiadomość o kapitulacji III Rzeszy. 33 dywizje Wehrmachtu i Waffen SS broniły pierwotnie frontu rozciągniętego od Rygi do Lipawy. Od września 1944 roku stawiały czoło sześciu masywnym szturmom 52 sowieckich dywizji ze składu 1 i 2 Frontu Bałtyckiego. Do niewoli odmaszerowało 180 tys. żołnierzy niemieckich, łotewskich (w bratobójczej walce 43 Gwardyjska Łotewska Dywizja Strzelecka zmierzyła się z łotewską 19 Dywizją Grenadierów SS) i estońskich.

Czy scenariusz twardej obrony Bałtów jest dziś możliwy do powtórzenia? Tak, o ile otrząśniemy się z karawaniarskiego nastroju i rozpoczniemy narrację zwycięzców. Zwiastuny szczęśliwie już widać.

Gen. Christopher Donahue, dowódca sił lądowych USA w Europie i Afryce (USAREUR-AF), oświadczył, iż „w razie potrzeby” NATO „w ekspresowym tempie” może zdobyć obwód królewiecki (ciekawe do kogo należałby po zwycięstwie?). Tym jednym zdaniem unieważnił tysiące raportów, analiz i dysertacji konsolidujących cywilną publiczność w trwodze przed rosyjskim atakiem na przesmyk suwalski. Nie. o ile to my zniszczymy siły lądowe, morskie i powietrzne w rosyjskiej eksklawie, sezon letni nad Kanałem Augustowskim będzie ocalony.

REKLAMA

W podobnym tonie anonsował swoje przystąpienie do gry gen. Alexus Grynkewich, nowy dowódca sił USA i NATO w Europie (SACEUR/EUCOM). Zbił z tropu uczestników przesłuchania w Senacie USA, anonsując, iż „Ukraina może wygrać wojnę z Rosją”, bo „Ukraińcy radzą sobie świetnie”. To kopernikańska zmiana narracji. Czy tylko narracji?

Nie. Wszak rok do roku zwiększa się liczba okrętów biorących udział w ćwiczeniach „Baltops” i „Neptune Strike”. Kto uważnie obserwował sojusznicze manewry „Steadfast Defender 2024”, największe od ćwiczeń „ReForGer ”w 1988 roku, nie powinien czuć się zaskoczony. Wzięło w nich udział ponad 50 okrętów, 80 statków powietrznych i 90 tys. piechoty. Co wykazały? Jednoznaczną przewagę aliantów na morzu i w powietrzu. Deficyty wciąż są identyfikowane w wojskach lądowych.

Na północy obszaru odpowiedzialności US European Command (EUCOM) po raz pierwszy w historii zaczęły regularnie odbywać patrole operacyjne lotniskowce USS „Harry S. Truman” i USS „Gerald R. Ford”, które nieprzypadkowo cumowały w porcie Oslo. Na Bałtyk wchodziły już brytyjskie grupy uderzeniowe lotniskowców HMS „Prince of Wales” i HMS „Queen Elizabeth”. A jeszcze niedawno w analizach operacyjnych królowało przekonanie, iż każdy aircraft carrier zostałby rozstrzelany przez systemy Bastion-P z pociskami P-800 Oniks z Królewca, natychmiast po przekroczeniu Sundu. Projekcja siły amerykańskich i brytyjskich marynarzy oznaczać musi, iż przestano obawiać się rosyjskich systemów antydostępowych A2/AD.

Ćwiczenia Baltops '25”.

Słabość Rosji mogliśmy zaobserwować już w 2022 roku. Z jednej strony doszło do anihilacji doborowych desantowych i pancernych jednostek, które miały z marszu zająć Kijów, a z drugiej – zabrakło twardej reakcji Kremla na zgłoszenie akcesu do NATO przez Szwecję i Finlandię. W 2008 roku Moskwie wystarczyło pięć dni, by wybić Gruzinom z głowy marzenia o przystąpieniu do zachodniego przymierza, a karą była utrata Osetii Południowej i Abchazji. Dziś nie mówimy oczywiście o odwetowych bombardowaniach Helsinek i Sztokholmu, ale przynajmniej dywersji na Łotwie czy sprowokowanych rozruchach w Narwie. Nic takiego nie nastąpiło. Skończyło się na rutynowych groźbach.

W dalekich krajach ukraińska wojna może być brana za świetny deal. NATO z przyległościami nie płaci przecież krwią żołnierzy, tylko materiałami wojennymi. Siły Zbrojne Ukrainy, wielokrotnie silniejsze od wojsk każdego z państw UE, dają czas Europie na wzmożenie przygotowań do obrony. W rezultacie mało prawdopodobne jest, by Kreml zdecydował się na bezpośredni atak na granicę NATO, gdyż nie wystarczy mu sił do walki na dwóch frontach.

Wyjdźmy wszak poza banalne schematy. Świadomość, iż jesteśmy uczestnikami obrony Europy przez najlepszą i największą armię na kontynencie, która wiąże militarnie Rosję i zadaje jej dotkliwe straty, stymuluje inne konkluzje dla świata, a nieco inne – dla europejskiej północy. Kiedy demokracje kibicujące Ukraińcom powtarzają defensywną kołysankę o pomocy dla broniącego się kraju tak długo, jak będzie to potrzebne, nordycko-bałtycka ósemka (NB8) uznaje Kijów za najważniejsze ofensywne ogniwo gwarantujące ich bezpieczeństwo; nie tylko teraz, ale także w przyszłości. Skoro zatem o bezpieczeństwie Europy decyduje postawa Kijowa, Ukraina powinna być równorzędnym partnerem dla państw członkowskich NATO, z członkostwem włącznie.

A jednak odrodzenie ducha walki u aliantów jest także efektem chłodnej analizy doktryny państw bałtyckich i skandynawskich. Przyjmijmy hipotezę, iż Rosjanie atakują Łotwę, Estonię i Finlandię lub też jeden z tych krajów, jeżeli rzetelnie ocenią swe możliwości ofensywne. Spychają Bałtów ku wybrzeżu, choć Zatoka Newska jest już izolowana przegrodą minową, a w Kłajpedzie i Rydze trwa wyładunek ciężkiego sprzętu US Army, który okręty desantowe przywiozły z amerykańskich magazynów w Norwegii.

Charakteryzując stosunek NB8 do Ukrainy jako silnego sojusznika, a nie kraju walczącego o przeżycie, ponownie spójrzmy na mapę, ale tam, gdzie narysowano granicę ukraińsko-białoruską. Przecież to jest drugi front, wiszący nad rosyjsko-białoruską aktywnością ofensywną jak bomba Damoklesa. Każdy atak na północnym zachodzie (ćwiczony co cztery lata podczas manewrów „Zapad”) spotka się z natychmiastową reakcją Ukrainy, wzdłuż osi operacyjnej Pińsk-Iwacewicze-Białystok. To krytyczne zagrożenie dla południowej flanki sił rosyjskich i białoruskich zaangażowanych w atak na państwa bałtyckie. Zmusiłoby ono Moskwę do rozproszenia zasobów.

Taki schemat walki Rosjanie ćwiczyli w czasie ostatniej wojny światowej dwukrotnie. Najpierw w modelu destrukcyjnym w 1941 roku (w planie operacyjnym), kiedy kleszcze śmigłej Panzerwaffe miażdżyły w kotłach armie sowieckie jedną za drugą. A po raz wtóry (w ofensywnym kontekście strategicznym) – latem 1944 roku, kiedy desant w Normandii otworzył front zachodni i zmusił Wehrmacht do dzielenia topniejących zasobów. Na tle takiego układu Bałtowie i Skandynawowie traktują Ukrainę jako kardynalny element strategii ich obrony, odstraszający Kreml przed atakiem w ich kierunku.

Powtórzmy: świat demokratyczny wspierający Kijów postrzega walkę Ukraińców jako dogodną okoliczność wiązania imperialnych pretensji Moskwy. Głęboko skrywany makiawelizm oznacza zgodę na skuteczną obronę bez afirmacji dla zwycięstwa. Dlaczego? Mniemana wiktoria ukraińska oznaczałaby bowiem dekompozycję Federacji Rosyjskiej, a wraz z nią smutę, czyli chaos mający związek z zarządzaniem bronią masowej zagłady. A na jej punkcie Zachód ma predyspozycje do histerii. Czym grozi zniesienie autorytarnych rządów, świat przekonał się po powieszeniu Saddama Husajna. Dylemat moralny (tolerować despotę mordującego poddanych czy ratować ludzi kosztem stabilności Bliskiego Wschodu) po irackim, a także afgańskim eksperymencie został już rozstrzygnięty. Rozdział „wojen humanitarnych” z „państwami zbójeckimi” tworzącymi „oś zła” przeszedł do historii. Barack Obama udowodnił to onegdaj w Syrii.

Dla Bałtów i Fennoskandii bazowe wnioski generują zatem istotną różnicę. Ukraina jest cennym sojusznikiem nie tylko dziś, kiedy wiąże siły rosyjskie i zadaje im bolesne straty, ale także jutro, kiedy stanie się strategicznym partnerem szachującym od południa potencjalny teatr wojenny na terytorium Białorusi. Europejski północny wschód przyswoił planowanie w długich cyklach strategicznych, tak jak od wieków czynią to Rosjanie.


Choć praca autora polega na kreowaniu proroctw dla Akademii Sztuki Wojennej i MON-u, niniejszą twórczość należy brać za jego prywatne deliberacje.

Marek Sarjusz-Wolski , pracownik Akademii Sztuki Wojennej
Read Entire Article