Sejm RP uchwalił w środę, iż dzień 11 lipca stanie się nowym świętem państwowym. Rocznica apogeum zbrodniczych ataków Ukraińskiej Powstańczej Armii na Polaków na Wołyniu stała się oficjalnym świętem państwowym – Dniem Pamięci o Polakach – Ofiarach Ludobójstwa dokonanego przez OUN-UPA na ziemiach wschodnich II RP.
Potrzeba było 36 lat tzw. „wolnej Polski”, aby oficjalnie wprowadzić do kalendarza państwowego pamięć o tych, którym jej tak długo odmawiano. Jeszcze w 1999 r. władze samorządowe i centralne zbojkotowały odsłonięcie pomnika-mauzoleum ofiar ukraińskich nazistów ufundowanego we Wrocławiu przez stowarzyszenie ocaleńca, Szczepana Siekierki. Po interwencji ambasady Ukrainy, za którą poszły interwencje Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa oraz przewodniczącego sejmowej Komisji Mniejszości Narodowych z tablicy mauzoleum usunięto wówczas słowo „ludobójstwo”, pozostawiając ogólnikowy napis o „pomordowanych”.
Mam nadzieję, iż takie samoponiżanie się przez Polaków odejdzie wraz z uchwałą Sejmu wreszcie do przeszłości. Uchwała ta wywołała natychmiastową reakcję Ukrainy, która uznała decyzję polskiego parlamentu za „sprzeczną z duchem dobrosąsiedzkich stosunków między Ukrainą i Polską”, umieszczając je w szeregu działań, które „nie przyczyniają się do osiągnięcia wzajemnego zrozumienia i pojednania, nad którymi nasze kraje pracują od dawna”. Ministerstwo Spraw Zagranicznych Ukrainy stwierdziło, iż Kijów „opowiada się za naukowym i bezstronnym badaniem skomplikowanych stron naszej wspólnej historii”, co w języku dyplomatycznych jest sugestią, iż decyzja Sejmu jest stronnicza i niezgodna z naukowo weryfikowalnymi faktami. Kijów zakwestionował polską politykę historyczną i wezwał „stronę polską do powstrzymania się od kroków, które mogłyby doprowadzić do wzrostu napięć w stosunkach dwustronnych i podważyć osiągnięcia uzyskane dzięki konstruktywnemu dialogowi”.
W dalszym akapicie oświadczenia ukraińskiego MSZ padło już wprost sformułowanie o „stronniczości” oraz upolitycznieniu ustanowienia święta na cześć ofiar „bohaterów” ukraińskiej narracji historycznej. Zakończone ono zostało tradycyjnym już straszeniem rosyjskim widmem, które Ukraińcy wyświetlają za każdym razem, gdy chcą uzyskać od Polaków jakieś ustępstwa i co, dzięki zideologizowaniu i zahukaniu naszych elit, ale i części społeczeństwa, działa niestety od lat. Także tych poprzedzających rosyjską inwazję. Szkoda mi klawiatury na charakteryzowanie stopnia zakłamania dyplomatycznego takiego ujęcia, w którym jako strona „psująca relacja” ukazywana jest Polska domagająca się pochowania ofiar, których kości gniją w dołach śmierci wykopanych przez zbrodniarzy na miarę takich, którzy w Europie są już powszechnie potępiani. Nie spodziewam się po ukraińskiej elicie innej reakcji. Ważne jest natomiast to, jak my sami reagujemy i jakie zasady relacji chcemy przyjąć.
Wiele razy słyszałem o tym, jak to Ukraina suwerennie stawia się Stanom Zjednoczonym. To nieprawda. Ukraina nie jest całkowicie niezależnym aktorem. Jest marchią trzeszczącego w szwach bloku zachodniego. Z umowy surowcowej USA osiągnęły oczywiście znacznie mniej niż narzucał początkowo w ramach negocjacji Trump. A jednak Waszyngton otrzymał koncesje i faktyczne pierwszeństwo do wydobycia nowych ukraińskich złóż, nie dając jednocześnie Ukraińcom to na czym najbardziej im zależało i to w imię czego w ogóle zaczęli grę, w ogóle położyli na stole swoje surowce – gwarancji bezpieczeństwa.
W Kijowie przez cały czas nie mogą być pewni, iż Amerykanie nie wycofają się z dnia na dzień z ukraińskiego grzęzawiska pochłaniającego ich uwagę i zasoby. To prawda, iż w tej chwili Ukraina w mniejszym stopniu potrzebuje podstawowego uzbrojenia i amunicji, a dronizacja pola walki powoduje, iż Ukraińcy stali się trochę bardziej samowystarczalni. A jednak państwo ukraińskie jest już tylko przedłużeniem machiny polityczno-ekonomicznej Zachodu w tym sensie, iż utrzymuje się dzięki stałej finansowej kroplówce. Wszystkie wpływy jakie aparat ukraińskiego państwa jest w stanie zbierać, w tym na poły zrujnowanym i wyludniających się kraju, są przeznaczane na potrzeby militarne. Cała reszta tegoż aparatu i funkcji państwowych utrzymywana jest zachodnich zastrzyków finansowych.
Prawda jest więc taka, iż powinniśmy przypomnieć Ukraińcom, iż wbrew ich narracji o „obronie Europy”, to oni są zależni od nas, a nie my od nich. W praktyce to Europa, Polska, bronią Ukrainy, która nie przetrwałaby tych trzech lat bez politycznej, dyplomatycznej, materialne i operacyjnej asysty Zachodu. Polska może przetrwać, a choćby rozwijać się bez przynależności Krymu, obwodów chersońskiego, donieckiego, ługańskie i zaporoskiego do Ukrainy.
W Kijowie to wiedzą. Czy uświadamiamy sobie to my sami? To co udaje się Wołodymyrowi Zełenskiemu i jego ekipie, to rozgrywanie Europy wobec USA i na odwrót. Przy czym łatwiej idzie mu wykorzystywanie tej pierwszej, co wiąże się deficytem prawdziwego przywództwa i nowego, dostosowanego do zmieniających się warunków geopolitycznych, myślenia w „Starym Świecie”. Ukraińskie rozgrywanie Europy jest skutecznie w dużej mierze dzięki Polsce – czołowym, darmowym lobbyście interesów Kijowa w Unii Europejskiej nie stawiającym żadnych warunków. Pod tym względem zmiana rządu z PiS na PO nic nie zmieniła.
Nasz rząd dalej funkcjonuje w trybie „sług narodu ukraińskiego”, jak w nagłym przypływie szczerości opisał stanowisko rządu Mateusza Morawieckiego rzecznik Ministerstwa Spraw Zagranicznych za jego czasów. Skoro więc kolejne rządy sytuują nas w pozycji sług nie dziwmy się, iż Ukraińcy traktują nas tak na każdej płaszczyźnie, także polityki historycznej. Każdemu kto chciałby odsyłać mnie i moje oczekiwania na tej płaszczyźnie do lamusa mogę odpowiedzieć dwojako. Po pierwsze instrumentalnie. Polityka historyczna to jeszcze jedna płaszczyzna, na której Ukraińcy chcą ustanowić korzystną dla siebie kolejność dziobania w europejskim stadzie. Kolejność, w którym mogą dziobać Polskę do woli i jeszcze otrzymywać ziarno. W tę kolejność wpychają się zresztą przed nas widzące naszą uległość państwa trzecie. choćby takie liliputy, by trzymać się drobiowej konwencji, jak Litwa.
Otóż w dniu publikacji oświadczenia ukraińskiego MSZ zrelacjonował je państwowy nadawca litewski – LRT. Odnosząc się do ludobójstwa przeprowadzonego o OUN-UPA napisał o „tragedii wołyńskiej”. Ukazując rzeź cywilów przez uzbrojone bandy jako jakiś symetryczny konflikt. LRT napisał: „Polska milczy o własnej roli w eskalacji konfliktu: dyskryminacyjnej polityce okresu międzywojennego, pacyfikacjach i „akcjach odwetowych” Armii Krajowej. To nie tylko wypacza historię, ale i zagraża współczesnym relacjom, szczególnie w kontekście wojny z Rosją, gdzie Ukraina i Polska są sojusznikami. Zamiast pojednania poprzez dialog, Polska wybiera populizm na bardzo trudnym etapie historycznym, co może podważyć zaufanie i zwiększyć napięcia w regionie”.
Taka narracja całkowicie powtarzająca ukraińską, płynie z państwowego medium naszego drugiego „strategicznego sojusznika” w ramach „międzymorza”. Dodajmy – jeszcze słabszego i równie zależnego od nas strategicznie. Tak bardzo wyolbrzymiliśmy swój strach przed Rosją, tak bardzo zindoktrynowaliśmy się poglądem, iż to Polska jest zależna od Ukrainy, a nie odwrotnie, iż zapominamy jak słaba jest w tej kwestii pozycja Ukraińców. Oni się boją, oni się bardzo boją, iż ta wiedza o tym czego dokonali fetowani przez nich „bohaterowie”, iż te obrazy stosów kości i rozłupanych czaszek, które przecież mamy już po tych cząstkowych ekshumacji jakie już zdołano przeprowadzić, upowszechnią się na świecie. Oni dobrze wiedzą, iż w Europie takiej, jaka ona ciągle jeszcze jest, te obrazy, ta wiedza mogą im bardzo zaszkodzić, w sytuacji, gdy pozyskują poparcie polityczne i materialne moralizując cały świat z pozycji rycerzy bez skazy.
Czy na serio nie wiemy co robić w takiej sytuacji? Jest jednak ujęcie podmiotowe, najważniejsze, o którym pisałem tu dwa lata temu. Każdy interes poprzedzany jest przez samo istnienie jego podmiotu – narodu, którego wspólnota podtrzymywana jest właśnie, tak jak w rodzinie, przez pamięć o przodkach i oddawanie im czci. Zanikanie tej pamięci, wiedzy o wspólnej przeszłości oznacza de facto zanikanie narodu w organicznym sensie. Naród to nie firma, którą trzyma w kupie tylko bilans finansowy. Naród, o ile ma trwać, jest wspólnotą więzi moralnej. Dlatego żaden zdrowy naród nie pozwala na szarganie swojej przeszłości i kości pomordowanych przodków.
Krystian Kamiński
Autor był posłem na Sejm RP, członek władz Ruchu Narodowego
Za: „X”