

Planiści z Brukseli wyobrażali to sobie to zupełnie inaczej. Spotkanie ministrów spraw zagranicznych NATO, które odbyło się w tym tygodniu, miało być ciepłym powitaniem nowej administracji USA. – Liczymy na konstruktywny dialog z Waszyngtonem – powiedział z euforią jeden z wysokich rangą dyplomatów przed spotkaniem. Sprawy potoczyły się jednak całkowicie odmiennie.
Nowy sekretarz obrony USA Peter Hegseth nie był w nastroju na miłe słówka i dyplomatyczną etykietę. Jak sam powiedział, chciał mówić „prostym językiem”. I mówił. Urzędnicy NATO byli tym zaskoczeni, ponieważ najwyraźniej nikt nie wziął pod uwagę jego zapowiedzi. Wywołał więc w sojuszu mały wstrząs.
Sekretarz generalny NATO Mark Rutte za kulisami miał pełne ręce roboty. Miał twardy orzech do zgryzienia – musiał ostudzić emocje, a jednocześnie unikać obrażania nowej administracji USA. Odpowiedzi, których udzielał dziennikarzom na pytania, były więc w większości krótkie i wymijające.
Zapytany o twierdzenie Hegsetha, iż członkostwo Ukrainy w NATO nie może być częścią rozwiązania pokojowego, Rutte odpowiedział w ogólny sposób. – Ukrainie nigdy nie obiecano, iż pewnego dnia stanie się członkiem NATO – stwierdził. Były to zdumiewające słowa – w kilku dokumentach NATO Kijów został zapewniony, iż jego droga do sojuszu będzie „nieodwracalna”.
Teraz dla wszystkich członków NATO jedno jest jasne – Ukraina nie wstąpi w jego szeregi w ciągu najbliższych 30 lat. Później prawdopodobnie też nie. Jednym zdaniem Hegseth pogrzebał marzenia milionów Ukraińców.
Podczas swojej pierwszej podróży do Brukseli na tym stanowisku Hegseth przywiózł niezbyt optymistyczne wieści. Po pierwsze zażądał „sprawiedliwego podziału obciążeń” w NATO i stworzenia przez Europejczyków nowej doktryny zbrojeniowej.
Po drugie jasno stwierdził, iż muszą oni wziąć odpowiedzialność za bezpieczeństwo na swoim kontynencie. – Stany Zjednoczone nie będą dłużej tolerować niezrównoważonych relacji, które sprzyjają zależności – powiedział. Nie powiedział jednak nic o amerykańskim parasolu nuklearnym nad Europą.
Wyjaśnił jednak, iż Europejczycy będą musieli zapewnić większość pomocy na wojskową i cywilną odbudowę Ukrainy. Prawdopodobnie będzie to wymagało gigantycznej sumy sięgającej od 500 mld do biliona euro (od 2,1 bln do 4 bln zł).
Słowa Hegsetha ciążą na barkach Europejczyków. Wszystkich nurtuje jedno pytanie – gdzie mają znaleźć pieniądze?
Wymiana ciosów między Pistoriusem i Hegsethem
Hegseth poruszył jeszcze jedną kwestię. – Musimy zacząć uznawać, iż powrót do granic Ukrainy sprzed 2014 r. jest nierealistycznym celem – powiedział. To niewątpliwie sukces Władimira Putina. Według słów Hegsetha Krym, który został zaanektowany przez Rosję w 2014 r., i prawdopodobnie co najmniej trzy inne obwody w Donbasie, powinny bowiem należeć w przyszłości do Moskwy.
Niemiecki minister obrony Boris Pistorius był najwyraźniej bardzo zirytowany wypowiedziami Hegsetha. – Z mojego punktu widzenia lepiej byłoby najpierw porozmawiać o możliwym członkostwie w NATO i możliwej utracie terytorium przez ten kraj przy stole negocjacyjnym, a nie już wcześniej zdejmować te kwestie ze stołu – powiedział.
Hegseth późnym popołudniem w czwartek odpowiedział Pistoriusowi. Stwierdził, iż uznanie nowych granic „nie było ustępstwem na rzecz Putina”. – To po prostu uznanie twardej polityki siły i realiów w terenie – powiedział.
Dodał, iż trwały pokój musi obejmować „solidne gwarancje bezpieczeństwa , aby zapewnić, iż wojna nie wybuchnie ponownie”. Musiałyby odpowiadać za nie „zdolne wojska europejskie i pozaeuropejskie”. Oznacza to, iż Amerykanie nie wyślą wojsk do Ukrainy, podobnie jak NATO.
Waszyngton być może liczy na to, iż rezygnacja z wysłania wojsk NATO i USA do Ukrainy zwiększy szanse na ustanowienie tam mandatu ONZ dla planowanej misji pokojowej i stabilizacyjnej.
Z punktu widzenia Europejczyków plan Trumpa przedstawiony przez Hegsetha wygląda jednak jak odgórnie narzucony. – Gwarancje bezpieczeństwa bez Ameryki nie są gwarancjami bezpieczeństwa – powiedział Wołodymyr Zełenski. Podobne zdanie wyraził premier Szwecji Ulf Kristersson. – Trudno mi sobie wyobrazić europejskie siły pokojowe bez udziału USA – stwierdził.
Co najmniej 120 tys. żołnierzy
W NATO istnieją również wątpliwości co do tego, czy sami Europejczycy będą w stanie sprostać wyzwaniom stawianym im przez USA. – Europejczycy nie mogą liczyć na to, iż ewentualne oddziały koalicyjne, na przykład z Bangladeszu, Indii czy Etiopii, nie uciekną, gdy sytuacja stanie się poważna – powiedział wysoki rangą generał z jednego z państw NATO.
W kręgach wojskowych mówi się, iż do Ukrainy trzeba byłoby wysłać minimum 120 tys. żołnierzy. A iż muszą oni podlegać rotacji, jednorazowo rozmieszczonych byłoby tam 40 tys. wojskowych. Urzędnicy wojskowi UE szacują, iż Europejczycy będą w stanie zapewnić „maksymalnie do 25 tys. żołnierzy”.
Polska już ogłosiła, iż nie weźmie udziału w operacji. Premier Szwecji Kristersson również nie potwierdził, czy jego kraj weźmie udział w potencjalnej misji pokojowej na Ukrainie. – Trudno w tej chwili powiedzieć, ponieważ wciąż jest tak wiele znaków zapytania – stwierdził.
Nie wiadomo również, jakie uprawnienia mieliby mieć żołnierze stacjonujący w Ukrainie. Kilku wysokich rangą przedstawicieli wojskowych powiedziało redakcji „Die Welt”, iż taka misja stabilizacyjna nie miałaby sensu bez przyznania żołnierzom prawa do interwencji z użyciem ciężkiej broni. Czy jednak Moskwa się na to zgodzi?