Tomasz Lis: 35 years and it's not the end

natemat.pl 10 hours ago
Miała Europa w XVII wieku wojnę trzydziestoletnią, to Polska, która nie może być gorsza, ma na przełomie XX i XXI wieku wojnę 35-cioletnią.


Profesor Antoni Dudek na okładce swej książki "Polityczna historia Polski 1989-2012" umieścił zdjęcie Jarosława Kaczyńskiego i Donalda Tuska. Dudek słusznie uznał, iż konflikt tych dwóch ludzi w największym stopniu zdefiniował okres transformacji ustrojowej w Polsce, doskonale przyćmiewając choćby spór – Kwaśniewski, który był bardzo gorący, ale krótkotrwały.

Zdjęcie jest jednak podwójnie mylące


Obaj panowie stojąc na sejmowym korytarzu dość sympatycznie się do siebie śmieją – umówmy się – raczej nie odzwierciedla charakteru ich relacji. Jest mylące także dlatego, iż ilustruje opis ich konfliktu w głównie pierwszych 20 latach transformacji, podczas gdy, co już wiemy, ciąg dalszy tej wojny był nie mniej, ale choćby bardziej intensywny.


Pierwszy akt wojny Kaczyński – Tusk to spór o lustracje i rząd Olszewskiego w 1992 roku. Tusk nie był mniej zagorzałym antykomunistą niż Kaczyński, jeżeli już to bardziej, ale był to wtedy spór nie o komunistów czy agentów, ale o polityczną metodę oraz o Wałęsę, którego Kaczyński chciał de facto obalić, a Tusk podtrzymać.

Kolejnym aktem tego rozdziału batalii były wybory prezydenckie 1995 roku, w których Tusk popierał Wałęsę, a Kaczyński Kwaśniewskiego, którego zwycięstwo świętował, o czym sam opowiadał. Na początku następnego stulecia dwie partie stworzone na jego początku, Platforma Tuska i PiS Kaczyńskiego, chciały się pożywić trupem upadającego wcześniej potężnego SLD i wypełnić powstałą wtedy próżnię władzy. Wtedy zrodziła się koncepcja POPiS-u, która nie była abstrakcyjna, bo oba ugrupowania były mniej lub bardziej prawicowe, do tego w latach 1900-1992, wcześniejsze partie Kaczyńskiego i Tuska, Porozumienie Centrum i Kongres Liberalno-Demokratyczny były w nieformalnym sojuszu.

Po przegranych jednak przez Tuska z Lechem Kaczyńskim wyborach prezydenckich w październiku 2005 roku i przegranych w tym samym czasie przez PO z PiS-em wyborach parlamentarnych, gwałtownie okazało się, iż żadnego POPIS-u ani tym bardziej popisu nie będzie, a obie partie nie tylko nie chcą wziąć ślubu, ale choćby pójść do łóżka.

Skończył się romans (miłości nigdy nie było) i jak to po rozstaniach bywa, zaczęła się wojna. Kaczyński wziął całą władzę, miał rząd i prezydenta, a rok później razem z bratem tworzył bliźniaczy duet premier – prezydent, ale, jak to on, postanowił wykończyć swych koalicjantów, Leppera i Giertycha, stracił większość w sejmie i potrzebne były nowe wybory. PO i PiS szły w sondażach łeb w łeb, dokładnie do 12 października 2007, gdy w godzinnej debacie Tusk zdemolował Kaczyńskiego i pomaszerował do wyborczego zwycięstwa. Kaczyński w wyborach stracił władzę, a w debacie twarz.

Od tego czasu w żadną debatę z Tuskiem nie miał już ochoty. Utrata władzy i twarzy zaostrzyła walkę między oboma politykami, ale wciąż była to jednak, choćby jeżeli twarda i pełna złych emocji, to jednak batalia polityczna. Zmieniło się to w kwietniu 2010. Kaczyński być może chcąc zrzucić z siebie odpowiedzialność za katastrofę smoleńską, zamienił katastrofę w zamach, a Tuska obciążył sporą częścią odpowiedzialności za śmierć brata.

Niechęć obu polityków zamieniła się w nienawiść, a polityczne starcie w wojnę na śmierć na życie. W 2014 roku Kaczyński pomógł wywrócić ekipę Tuska. Sam Tusk wyjechał niedługo potem do Brukseli, a rok później Kaczyński znowu wziął całą władzę, miał i prezydenta i rząd, a iż nigdy nie był w stanie zapanować nad swą zachłannością na władzę, postanowił z rozpędu de facto zmienić ustrój państwa.

Kaczyński rządził Polską jak król lub dyktator i pewnie rządziłby dalej, gdyby z Brukseli nie wrócił jedyny człowiek, który mógł go władzy pozbawić. I, jak doskonale pamiętamy, pozbawił. Wielu, w tym, przyznaję, ja, uważało, iż Kaczyński jest skończony i z klęski się nie podniesie. Na horyzoncie były wybory prezydenckie, ale dość powszechnie sądzono, iż kandydat KO je niejako z rozpędu wygra, pozwalając Tuskowi dokończyć rewolucję sprzed dwóch lat. Co było dalej, wiemy, bo pamiętamy, choć wolelibyśmy o tym gwałtownie zapomnieć. Wybory wygrał człowiek znikąd, który już za chwilę będzie nie największym, ale formalnie najważniejszym adwersarzem Tuska.

Tusk pozostaje najsilniejszym politykiem w kraju, ale nowy prezydent, antypaństwowa w dużym stopniu opozycja oraz jeden z koalicjantów, zrobią wszystko by jego rząd wywrócić, a jego samego premierostwa pozbawić. Mogłoby to oznaczać jego polityczny koniec i emeryturę, gdyby nie to, że- jak już widzieliśmy – historia tej wojny skończyć się nie chce, żaden koniec nie jest definitywny, żadne zwycięstwo nie jest pełne, a żadna klęska ostateczna.

Nowym elementem tej historii jest nowy prezydent. Wydaje się dość prawdopodobne, iż będzie on toczył wojnę na dwa fronty – na planie państwowym z Tuskiem, a na planie partyjnym o przywództwo na prawicy, w czym prawdopodobnie bardzo intensywnie będą pomagać ludzie elekta, Czarnek i Kurski, z których pierwszy chciałby być nowym przywódcą polskiej prawicy, a drugi nowym premierem.

Trudno powiedzieć, jak obie wojny się skończą, a choćby która będzie bardziej brutalna. Nie można choćby całkowicie wykluczyć, iż w którymś momencie Tusk i Kaczyński będą mieli jeżeli nie wspólnego, to tego samego wroga. Przyjaciółmi ani sojusznikami to ich oczywiście nie uczyni, ale być może czasem skłoni do spojrzenia z pewną sympatią na zmagania toczone z gościem z siłowni przez tego drugiego. A przynajmniej z ulgą, iż ten drugi na moment swoją wojną z gościem z siłowni mnie odciąża.

Historia wojny na razie 35-letniej kiedyś oczywiście się skończy, ale kłamie, kto twierdzi, iż wie kiedy oraz jak. Ciąg dalszy nastąpi. Tylko tyle wiadomo, czyli – umówmy się –niewiele.

Read Entire Article