The request for a fresh narrative

liberte.pl 1 day ago

Mit Zachodu jako ziemi obiecanej, jednoczący zwykłych obywateli i klasę polityczną, odegrał ogromną rolę w początkach transformacji, mobilizując do kluczowych zmian instytucjonalnych i gospodarczych. Przez dwie dekady kolejne rządy, wywodzące się czy to z postsolidarnościowej prawicy, czy z postkomunistycznej lewicy, wprowadzały reformy budujące w Polsce liberalną demokrację i gospodarkę rynkową, wzorując się na rozwiązaniach sprawdzonych na Zachodzie, by ów Zachód wreszcie dogonić – by ludzie tutaj mogli żyć godnie tak, jak żyją ludzie tam.

Gdy 35 lat temu Polska rozpoczynała transformację, kierunek, w którym powinniśmy byli zmierzać, był dla większości oczywisty. Społeczeństwo, zmęczone stagnacją, kolejkami i pustymi półkami oraz ogólną PRL-owską szarzyzną chciało Zachodu, który jawił im się jako zupełnie inny świat. Przepaść dzieląca ówczesną Polskę od państw wysoko rozwiniętych widać doskonale w statystykach. Pod względem PKB na mieszkańca Polska była na poziomie ok. jednej trzeciej Niemiec, ale daleko było nam też do maruderów ówczesnej Unii Europejskiej, jak Grecja czy Portugalia. Różnica była jednak nie tylko ilościowa, ale też jakościowa. Polska była biedna i szarobura, a Zachód, znany bardziej z opowieści niż osobistych doświadczeń, bogaty i kolorowy.

Ten mit Zachodu jako ziemi obiecanej, jednoczący zwykłych obywateli i klasę polityczną, odegrał ogromną rolę w początkach transformacji, mobilizując do kluczowych zmian instytucjonalnych i gospodarczych. Przez dwie dekady kolejne rządy, wywodzące się czy to z postsolidarnościowej prawicy, czy z postkomunistycznej lewicy, wprowadzały reformy budujące w Polsce liberalną demokrację i gospodarkę rynkową, wzorując się na rozwiązaniach sprawdzonych na Zachodzie, by ów Zachód wreszcie dogonić – by ludzie tutaj mogli żyć godnie tak, jak żyją ludzie tam.

Po 35 latach efekty polskiej transformacji są oszałamiające. Od 1992 roku nasza gospodarka rozwija się adekwatnie nieprzerwanie (skurczyła się tylko w pandemicznym 2020 roku). PKB na mieszkańca jest w Polsce ponad trzy razy wyższy niż w 1989 roku. Wyprzedziliśmy Grecję i Portugalię. Nie odstajemy już od Niemiec – pod względem PKB na mieszkańca jesteśmy na poziomie ok. trzech czwartych naszych zachodnich sąsiadów. To wszystko sprawia, iż gdy zdarzy nam się teraz wyjechać na Zachód, służbowo lub turystycznie, nie patrzymy z tą mieszanką zazdrości i zachwytu na pełne sklepowe półki, jak czynili to nasi dziadkowie, rodzice czy młodsi my (w zależności od tego, z którego pokolenia się wywodzimy). Z grubsza wszystko to, co można kupić w Niemczech czy we Francji, znajdziemy też w Polsce. I co najważniejsze, stać nas na to.

Skoro o wyjazdach mowa, tak upragniony w czasach PRL-u paszport stał się dzięki wejściu do UE i strefy Schengen dla wielu Polaków zbędny. Młodzi Polacy, dzięki skokowi gospodarczemu, znajomości angielskiego i swobodzie przemieszczania się po strefie Schengen, są o wiele bardziej mobilni niż ich rodzice czy dziadkowie. Jeżdżą na Zachód regularnie, doświadczając go przy tym inaczej niż przedstawiciele poprzednich pokoleń. Nie oglądają go „przez szybę”, jak to się dzieje na zorganizowanych wycieczkach, tylko doświadczają takim, jakim jest, korzystając z najmu krótkoterminowego czy gościnności żyjących tam znajomych. Wieczory spędzają na mieście, a nie w hotelowych barach. Wymieniają się doświadczeniami ze swoimi koleżankami i kolegami z innych krajów.

Dla nich Zachód nie jest już punktem odniesienia. Poziom życia w Polsce nie jest już wiele niższy niż w starej Unii. Co więcej, pod wieloma względami nasz kraj stał się choćby bardziej atrakcyjny niż Zachód. Dzięki temu, iż system płatniczy rozwijał się u nas od zera, teraz jest bardziej nowoczesny niż w Niemczech. Polska gospodarka wciąż dynamicznie się rozwija, podczas gdy wiele państw Zachodu przez ostatnią dekadę czy choćby dwie stało w miejscu. Wreszcie w Polsce (i w większości innych państw naszego regionu) jest o wiele bezpieczniej niż na Zachodzie.

Młodzi ludzie nie mają więc powodów, by czuć kompleks Zachodu. Nie pamiętają też upokarzającej biedy w okresie schyłkowego PRL-u. Nie marzą o wyjeździe do Berlina, gdzie – jak w 1990 roku śpiewał zespół Big Cyc – „w jeden dzień” można zarobić tyle, co w Polsce „górnik w miesiąc w brudzie i w pyle”. Ich podejście do tamtych czasów doskonale obrazuje dowcip o tym, jak na wspomnienie rodzica, iż pod koniec PRL-u na półkach były tylko musztarda i ocet, dziecko odpowiada niedowierzająco pytaniem: „Ale jak to? We wszystkich galeriach?”.

Tymczasem my, liberałowie, wciąż zastanawiamy się, kiedy wreszcie dogonimy Zachód i straszymy Zachodem, gdy populistyczne rządy demolują najważniejsze dla wolności i rozwoju instytucje. Rzecz jednak w tym, iż ta narracja jest coraz mniej chwytająca. Po pierwsze, dlatego iż – dzięki obecności w UE i wzrostowi poziomu życia – ta dychotomia pomiędzy zacofaną Polską i rozwiniętym Zachodem stała się dla młodych Polaków anachroniczna. Dla nich Polska jest częścią Zachodu. Po drugie, dlatego iż widzimy, jak kraje starej Unii mierzą się z problemami, których u nas nie ma i których wolelibyśmy nie mieć.

Jasny drogowskaz „na Zachód” nie sprawdza się już ani jako wytyczna potrzebnych reform, ani jako narracja, którą można by podbić serca ludzi. Potrzebujemy nowej narracji, podbudowanej sukcesem gospodarczym ostatnich dziesięcioleci i skoncentrowanej nie na naśladownictwie, ale na tym, by Polska znalazła się w awangardzie wolności i rozwoju.

Read Entire Article