The Falsehood of Reason, or After the Election, as After the War

niepoprawni.pl 6 hours ago

Wyobraźcie sobie, iż po meczu Polska – Niemcy, przegranym 1:3, ktoś wrzuca na Twittera (a niech mu będzie, na X-a) filmik z rozgrzewki, na którym Niemcy trenują strzały do pustej bramki. I podpisuje: „Dowód, iż bramki były ustawione pod nich!”. Głupie? No jasne. Ale mniej więcej w takim duchu toczy się dziś debata o rzekomych fałszerstwach wyborczych.

Zaczęło się od pomyłki – faktycznej, udokumentowanej i natychmiast poprawionej. W Mińsku Mazowieckim, w jednej z komisji wyborczych, zamieniono miejscami wyniki Trzaskowskiego i Nawrockiego. Ot, błąd w przepisywaniu danych, jakich było już kilka w historii wyborów. Zdarza się. Niepokojące, ale nie sensacyjne. Ale wystarczyła ta jedna sytuacja, by wybuchła medialna panika.

Wtedy na scenę wkroczył Roman Giertych – człowiek, który jak nikt potrafi zamienić pomyłkę w spisek. W swoim stylu, z nadętą pewnością siebie i dramatycznym tonem, oznajmił, iż PiS fałszował wybory. I to nie tak po prostu – oni mieli specjalnie wyszkolonych ludzi! Ludzi, którzy wiedzieli, gdzie i jak przekręcać wyniki, żeby Trzaskowski wypadał gorzej. Niby ninja, ale od długopisów i protokołów.

Słucham tego i z jednej strony się śmieję, a z drugiej – jest mi autentycznie smutno. Bo to przecież kompletny absurd. W komisjach siedzieli przedstawiciele wszystkich partii – w tym Koalicji Obywatelskiej. Każdy patrzy każdemu na ręce, każdy podpisuje te same protokoły. No to jak, do cholery, można było to „sfałszować”? Co, wszyscy spiskowali? choćby ci z KO? To już nie Matrix, to Monty Python w wersji wyborczej.

Nie mogę oprzeć się wrażeniu, iż Giertych doskonale wie, iż żadnego fałszerstwa nie było. I iż jego celem nie jest prawda, tylko efekt. Chodzi o to, żeby wyborcy KO myśleli, iż Platforma nie przegrała – tylko została oszukana. Bo wtedy nie trzeba się tłumaczyć ze słabego wyniku, nie trzeba analizować błędów. Wystarczy rzucić: „zmanipulowali, sfałszowali, oszukali!” i już. Przeciętny zwolennik kupi to z miejsca, bez mrugnięcia okiem.

Nawet przegrać z honorem już nie potrafią... Nigdy nie potrafili. Nie ma miejsca na refleksję, na przyznanie się do porażki. Przegrana to od razu zdrada. Każdy wynik nie po ich myśli to efekt jakiegoś spisku. Zresztą, Polska to chyba pierwszy kraj, w którym opozycja sfałszowała wybory, mając przeciwko sobie rząd, struktury, komisje i wszystkich obserwatorów. Zdolni jesteśmy.

Tyle tylko, iż ta gra toczy się kosztem czegoś bardzo ważnego – zaufania. A bez zaufania nie ma demokracji. Można nie lubić przeciwnika, można być zawiedzionym wynikiem, można choćby rzucać mięsem przy urnie – ale nie wolno bezkarnie i bez dowodów podważać całego procesu. Bo jeżeli wszystko jest fałszerstwem, to wszystko jest do niczego. A stąd już tylko krok do tego, żeby ludzie przestali głosować w ogóle.

No i jeszcze jedno. jeżeli ktoś aż tak bardzo i tak publicznie oskarża innych o oszustwa, to zaczynam się zastanawiać, czy mówi z własnego doświadczenia. Bo z moich obserwacji wynika, iż ludzie, którzy najgłośniej krzyczą „złodziej!”, często trzymają rękę w cudzej kieszeni. Tak już mamy – najpierw projektujemy własne grzechy, potem się oburzamy, iż ktoś nas w nich przebił.

A może to po prostu syndrom tych, którzy w swoim zawodzie się nie odnaleźli. Gdy ktoś źle się czuje jako prawnik, nie radzi sobie z regułami, etyką i dowodami, to zostaje mu jedno: ucieczka do polityki. Tam można sobie tworzyć alternatywne rzeczywistości, a potem jeszcze liczyć na lajki, wyświetlenia i premię w sondażu.

Więc nie, panie mecenasie – PiS nie wyszkolił armii fałszerzy. Ale pan najwyraźniej doszkolił się z populizmu. Tylko iż to nie są zawody w krzyczeniu. To są wybory. A wybory rządzą się faktami, nie bajkami. choćby jeżeli dla niektórych prawda jest mniej nośna niż spisek.

Read Entire Article