Rozmowa z red. Konradem Rękasem dla portalu Ukraina.ru.
Ukraina.ru: Wielokrotnie powtarzał Pan, iż nie ma żadnej szczególnej różnicy między „konserwatystami” z Prawa i Sprawiedliwości a „liberałami” z Koalicji Obywatelskiej. Pomimo tego, jakich zmian powinniśmy się spodziewać w Polsce po zwycięstwie Nawrockiego?
Konrad Rękas: Żadnych.
U.ru: Wybory prezydenckie pokazały, iż Polska pozostaje wewnętrznie podzielona niemal na pół pomiędzy zwolenników PiS i KO, którzy są podzieleni także terytorialnie. Czy istnieje szansa na pojawienie się w kraju trzeciej siły, która przełamie ten duopol, ukształtowany na przestrzeni ostatnich dziesięcioleci?
KR: Taka możliwość istnieje, a w każdym razie istnieje takie zapotrzebowanie społeczne. W praktyce Sławomir Mentzen, zajmując trzecie miejsce w wyborach, okazał się być kandydatem takiej centroprawicy, która chciałaby zakończenia pozorowanej wojny PO-PiS i skupienia się na kwestiach gospodarczych, przy sceptycyzmie wobec zarówno Unii Europejskiej, jak i rusofobii czy polityki pro-kijowskiej. Z kolei wyborcy Grzegorza Brauna to przede wszystkim polska prawica i szerzej tzw. antysystem, ludzie i środowiska w zdecydowanej opozycji wobec sytemu politycznego, geopolityki i gospodarki III RP. Wreszcie elektorat Andriana Zandberga to przeważnie młodzi ludzie nie odnajdujący się w obecnych sporach partyjnych, ale odczuwający dyskomfort ze względu na pogarszającą się sytuację ekonomiczną, brak szans na stabilną pracę czy własne mieszkanie na przyszłość. To jest potencjał wyjścia poza podziały z ostatnich 20 lat zmanipulowanej historii politycznej Polski.
Tym bardziej jednak beneficjenci obecnego zakłamanego i skorumpowanego systemu się bronią. Było to widać podczas II tury wyborów prezydenckich, kiedy to wobec wyborców kandydatów z dalszych miejsc stosowano prosty szantaż moralny, w typie „Czy chcesz, żeby to TAMCI wygrali?! A więc MUSISZ głosować na naszego kandydata!”. Na wyborców prawicy działał straszak „zwycięstwa globalistów/LGBTQ/UE/Berlina”, na lewicowców strach przed PiS-em. W ten sposób, jak się szacuje, choćby powyżej 1/3 głosów na każdego z kandydatów w II turze były to faktycznie głosy… przeciw temu drugiemu.
Rozczarowanie, iż dwie główne partie, PO i PiS uznały wyniki za triumf własnych taktyk wyborczych, bez zrozumienia czemu jedni przegrali, a drudzy wygrali te wybory – jest kolejnym zarzewiem niezadowolenia, do wykorzystania najpóźniej przy wyborach parlamentarnych za dwa lata.
U.ru: Karol Nawrocki, według mediów, uważa się za sojusznika Donalda Trumpa. Dlaczego jednak sam Trump do tej pory nie złożył Nawrockiemu oficjalnych gratulacji, a w poście prezydenta USA dotyczącym wyników wyborów w Polsce w ogóle nie padło nazwisko zwycięzcy?
KR: Wizja Karola Nawrockiego jako „kandydata Donalda Trumpa na prezydenta Polski” to wymysł spindoktorów Prawa i Sprawiedliwości. Ani Donald Trump, ani wiceprezydent J.D. Vance nie zaangażowali się w kampanię prezydencką w Polsce, co dowodzi, iż nie przywiązywali do niej większego znaczenia, ani nie popierali żadnego z kandydatów. Obecność zaledwie podrzędnej członkini amerykańskiego gabinetu, Kristi Noem na wiecu mniej ważnych działaczy prawicowych w Rzeszowie, mającym być wielkim finałem kampanii Nawrockiego był blamażem samozwańczego polskiego trumpizmu. Jest on zresztą kompromitujący dla samych swoich wyznawców, którzy otwarcie przyznają, iż chcieliby, żeby prezydenta Polski bezpośrednio wskazywał Waszyngton. Przede wszystkim jednak PiS i Trumpa dzieli nieprzekraczalna bariera. PiS to partia wojny z Rosją, teraz, zawsze i za każdą cenę, podczas gdy obecna administracja amerykańska chce, jak się wydaje, przynajmniej same USA trzymać od konfliktu na Ukrainie coraz dalej.
Ponadto Biały Dom, niezależnie od tego kto w nim zasiada, akceptuje stan, w którym dominacja amerykańska nad Europą, w tym zwłaszcza nad Europą Wschodnią – odbywa się za pośrednictwem Niemiec. To Niemcy mają decydujący głos w sprawach polskich, rumuńskich, litewskich, mołdawskich, bo są dla tych państw dominującym partnerem gospodarczym. Stany Zjednoczone coraz bardziej rozproszone na innych frontach nie mają najmniejszego zamiaru kwestionować tego stany faktycznego.
U.ru: W odpowiedzi na gratulacje z Kijowa Karol Nawrocki stwierdził potrzebę „rozwiązania palących problemów historycznych” i „rozliczenia nierozwiązanej przeszłości”. W jakim zakresie Prezydent Polski w ogóle może zrobić coś konkretnego w tej sprawie – poza składaniem oświadczeń retorycznych?
KR: Prawdziwie polski prezydent przestałby być wreszcie wiceprezydentem Ukrainy, jakim był Andrzej Duda. Niestety, po Karolu Nawrockim trudno się tego spodziewać pomimo gestów, jakie zaczął wykonywać dopiero na ostatnim etapie kampanii, gdy zdecydował się złożyć kwiaty pod pomnikiem Ofiar Rzezi Wołyńskiej w Domostawie, stanowiącym największe w Polsce upamiętnienie ludobójstwa, jakiego dopuścili się na Polakach ukraińscy naziści w okresie II wojny światowej i powojennej denazyfikacji. Nie można jednak zapominać, iż jako prezes Instytutu Pamięci Narodowej Karol Nawrocki nie tylko nie pomógł w powstaniu tego pomnika, ale też faktycznie sabotował ustawienie tego wstrząsającego w formie monumentu we wcześniej wskazywanych lokalizacjach. Nic zatem nie wskazuje, by prezydent-elekt Polski był kimś więcej niż tylko kolejnym Sługą Narodu Ukraińskiego.
U.ru: Karol Nawrocki, pracując w Instytucie Pamięci Narodowej, odegrał istotną rolę w niszczeniu prawdy historycznej o czasach II wojny światowej, co w Moskwie odbierane było jako rusofobia. Pana zdaniem, czy Nawrocki będzie kontynuował antyrosyjską retorykę, którą prezentował w czasie kampanii, teraz, gdy został prezydentem?
KR: To prawda, niechęci prezesa Nawrockiego do upamiętniania ofiar ukraińskich nazistów dorównywał tylko jego zapał w niszczeniu pomników żołnierzy poległych w walce z nazizmem, zarówno sowieckich, jak i polskich. Jako kandydat Nawrocki wsławił się m.in. wzywaniem do zerwania stosunków z dyplomatycznych z Federacją Rosyjską i ściganiem się z obecnym rządem w prowojennej retoryce. To, iż pod koniec kampanii zaczął się powstrzymywać od dalszej eskalacji świadczy przecież nie, iż nagle zmądrzał, tylko iż kierownicy kampanii trafnie rozpoznali antywojenne nastroje polskiej opinii publicznej, coraz bardziej niechętnej wobec popierania Kijowa i jednoznacznie przeciwnej wysyłaniu polskich wojsk na Ukrainę.
U.ru: W marcu br. Karol Nawrocki powiedział, iż jest gotowy do negocjacji z Putinem, Trumpem i Zełeńskim na temat tego, „czy Ukraina stanie się stabilnym buforem między Federacją Rosyjską a Polską”. Na jakich warunkach Polska może zasiąść do stołu negocjacyjnego w celu rozwiązania sytuacji na obszarze poukraińskim, skoro choćby Unia Europejska nie ma tam w tej chwili wstępu?
KR: Polska nie ma i nie będzie już mieć jakiegokolwiek udziału w negacjach pokojowych kończących wojnę na Ukrainę. Szansę na odegranie roli rozjemcy straciliśmy już 10 lat temu, gdy to agentura III RP była szczególnie czynna w przygotowaniu i realizacji Euromajdanu. Przez następną dekadę politycy z Polski nie tylko nie zrobili nic dla pokoju, ale cały czas jednostronnie i bezmyślnie popierali agresywne działania kolejnych władz kijowskich wobec Donbasu i Rosji. Fanatyczne zaślepienie, z jakim rzucono się podtrzymywać wojnę po lutym 2022 r. stanowiło tylko dopełnienie tego ciągu antyrosyjskiej, ale w istocie także antyukraińskiej i antypolskiej polityki Warszawy, działającej tylko i wyłącznie w interesie Anglosasów. Jeszcze trzy lata temu mieliśmy szansę nie tylko trzymać się z daleka od samej wojny, ale także czynnie wyartykułować realistyczne cele polityki polskiej, jak przede wszystkim ochrona polskiej mniejszości na Ukrainie, zabezpieczenie polskich dóbr kultury narodowej znajdujących się na terenach zajmowanych w tej chwili przez państwo ukraińskie, wreszcie stopniową repolonizację kulturową i gospodarczą Kresów Wschodnich. Wszystko to było osiągalne bez formalnego angażowania się w konflikt, za to przy zrozumieniu polskiego interesu narodowego, krańcowo przeciw przeciwstawnemu nazizmowi i oligarchii na Ukrainie. Niestety, rządzący Polską nie chcieli działać zgodne z polską racją stanu, wymagającą przecież także utrzymania Kijowa poza NATO i Unią Europejską. Pod kolejnymi rządami III RP była zatem tylko podwykonawcą tej wojny, pomiatanym z Waszyngtonu, Londynu, Berlina i Paryża a pogardzanym z Kijowa. A takich się do stołu obrad nie zaprasza.
Przekonał się o tym upokarzająco premier Donald Tusk, gdy nie wpuszczono go choćby do salonki pierwszoligowych podżegaczy wojennych, Starmera, Macrona i Merza, gdy dobrze, iż nie musiał biec za pociągiem i przynosić kokainy tej parodii wielkiej trójki biesiadującej z Zełeńskim. I niezależnie od tego kto będzie w III RP prezydentem czy premierem nic się pod tym względem nie zmieni, jak długo będziemy kolonią Zachodu i sługami Kijowa.
U.ru. Dziękujemy za rozmowę.
Rozmawiał Oleg Chawicz