
Czytam sobie w Frankfurter Allgemeine Zeitung, iż Niemcom dramatycznie brakuje rąk do pracy. Brakuje ludzi do opieki nad staruszkami, do zbierania szparagów, truskawek, do sprzątania i podcierania, iż już tak obrazowo. Poczułem lekkie ukłucie nostalgii. Takie „ach, kiedyś to były czasy”.
Bo przecież wszyscy to znamy: babcia w Niemczech potrzebuje opiekunki — dzwonimy po Halinkę z Polski. Trzeba pozbierać jabłka? Biorą Rumunów. Trzeba dom wysprzątać przed świętami? Pojawia się bułgarski desant z mopami w rękach i euforią w oczach, iż parę euro wpadnie. I jakoś to się kręciło. Tyle iż teraz coś się popsuło.
Dramat niemieckiego społeczeństwa polega na tym, iż przez lata udało im się perfekcyjnie unikać robienia czegokolwiek własnymi rękami. Prawie jakby to było nieprzyzwoite. Ręce były do trzymania prosecco na grillu i do klepania po plecach podczas Oktoberfestu, nie do zbierania szparagów. Pracę fizyczną outsourcowali tak skutecznie, iż wyewoluowali. Dosłownie. Oni mają już pewnie gen odpowiedzialny za unikanie wysiłku fizycznego, który można by wykrywać tomografem.
I teraz klops. Bo migranci, ci sami, którzy mieli ciągnąć ten niemiecki wózek (czy raczej pchać taczkę), też nie chcą. Mają swoje ambicje, oczekiwania, nie chcą tyrać za sześć euro na godzinę, kiedy można równie dobrze nie tyrać i żyć z jakiegoś lokalnego socjalu. System był dobry, dopóki działał. A teraz działa jak Deutsche Bahn — czyli nie działa.
Oczywiście, Niemcy są zszokowani. „Gdzie się podziali wszyscy ci wschodni Europejczycy, którzy chcieli robić za nas?” – pytają z niemieckim zdziwieniem, które samo w sobie jest już jak osobna instytucja. To zdziwienie, które pojawia się za każdym razem, gdy świat nie układa się zgodnie z niemieckim planem. A przecież plan był świetny! Wy pracujecie, my świętujemy. Win-Win.
A tu nagle się okazuje, iż nasi rodacy też zaczęli się szanować. Że Halinka nie chce już zapieprzać przez całą dobę za 1 200 euro miesięcznie i spać w piwnicy z kratą. Że Stefan z Podlasia, który przez 15 lat zbierał szparagi pod Düsseldorfem, nagle uznał, iż może jednak lepiej zainwestować w kombajn i zebrać swoje, na własnym. I iż choćby Rumuni zaczęli przebąkiwać coś o „życiu godnym człowieka”. Skandal.
I teraz Niemcy mają problem. Bo trzeba byłoby się nauczyć pracy od nowa. Wyobraźcie to sobie: Hans z Monachium w kaloszach, zgięty wpół, zbiera ogórki. Jego żona, Gertruda, myje toalety w hotelu, a nie planuje weekend z szampanem w Toskanii. Syn, Kevin (tak, tam też są Keviny), uczy się spawania, a nie marketingu emocjonalnego na uniwersytecie. I w tym miejscu mózg przeciętnego obywatela RFN zawiesza się jak Windows 95 po zetknięciu z pendrivem.
Nie byłoby w tym nic złego — praca fizyczna przecież nie hańbi — ale Niemcy oduczyli się pracować tak skutecznie, iż ich dziadkowie musieliby chyba znów uruchomić przymusowe obozy pracy, żeby im przypomnieć, jak się kopie rowy. A, no tak — w tym to akurat mają historyczne doświadczenie. I organizacyjnie, i logistycznie, i choćby z niemiecką precyzją, z której świat się nie może do dziś otrząsnąć.
Ale żeby było jasne: ja Niemców nie potępiam. Serio. choćby ich trochę rozumiem. No bo kto by nie chciał, żeby ktoś inny za niego zapieprzał i jeszcze z uśmiechem wynosił śmieci? Ja też bym chciał. Ale życie to nie folder z Ikei — nie składa się samo. Trzeba robić swoje. Tylko iż jak przez dekady uczysz się, iż brud pod paznokciami to sprawa „tamtych”, to trudno potem samemu chwycić za łopatę. Zwłaszcza gdy „tamci” zorientują się, iż wcale nie muszą całe życie stać po złej stronie szpadla.
I tak siedzą teraz redaktorzy w Frankfurter Allgemeine, stukają palcem w spocony czoło i pytają dramatycznie: Was nun? A odpowiedź jest prosta: teraz to, drodzy Niemcy, czeka was powrót do rzeczywistości. Tylko iż może już nie na własnych zasadach.
No chyba iż Tusk dalej będzie rozdawał karty. Wtedy pełne busy znowu ruszą na zachód — bo jego rządy to jak migające zielone światło dla kryzysu, bezrobocia i taniej siły roboczej. Wyjazd nie będzie wyborem, tylko koniecznością. A pan premier? Cóż... jak to szło? Für Deutschland, Herr Tusk?