Obserwujemy proces oswajania Polaków z rzekomo nieuniknioną wojną z Rosją. W ramach realizacji tego kierunku z jednej strony systematycznie bombarduje się Polaków informacjami na temat rosyjskich planów napaści na Polskę, żeby ich utwierdzić w przekonaniu, iż ten atak jest nieunikniony.
Z drugiej strony przekonuje się o gwałtownie rosnącej sile polskiej armii. Rządzący politycy chętnie podkreślają, iż Polska ma drugą armię lądową spośród d europejskich państw NATO po Turcji. Potęguje się strach, oswaja z nieuniknioną wojną a jednocześnie buduje przeświadczenie, iż jesteśmy „lokalnym mocarstwem militarnym”.
Wojska Obrony Terytorialnej
Przyjrzyjmy się więc jak w praktyce wygląda kondycja militarna tego naszego lokalnego mocarstwa. Bez wątpienia w perspektywie ostatniej dekady znacząco wzrosła liczba żołnierzy. Stało się tak głównie za sprawą utworzenia nowego rodzaju wojsk w 2017 r. jakim stały się Wojska Obrony Terytorialnej. Formację zasiliło wielu szczerych patriotów oraz pasjonatów tematyki militarnej, często ludzie ci przewyższają nie tylko swoim morale, ale również wiedzą w zakresie wojskowości zawodowych żołnierzy w tym oficerów. Są jednak również ludzie, którzy zostają żołnierzami tej formacji dla pieniędzy, gdyby wybuchła z ludzi tych nie będzie żadnego pożytku.
Formacja ta była oczkiem w głowie tworzącego ją PiSu. Była faworyzowana, kadrę podoficerów oraz oficerów zachęcano do jej zasilania szybszą ścieżką awansową, dodatkami finansowymi. Wszystko to odbywało się kosztem osłabiania potencjału wojsk operacyjnych, ponieważ PiS chciał w wymiarze propagandowym pokazać błyskawiczne efekty budowy tej formacji. Żeby gwałtownie znaleźć oficerów dla WOT trzeba było ich zgarnąć z wojsk operacyjnych oraz logistycznych. Oficerowie przechodzili niechętnie, ponieważ z pogardą zapatrywali się na terytorialnego rekruta, a poza tym istnienie samej formacji uważano za sezonowe, uznając, iż po „odbiciu” ministerstwa przez PO formacja WOT zostanie po prostu zlikwidowana.
PiS budował „potęgę” WOT w oparciu propagandowe triki. Na przykład na Mazowszu miały funkcjonować dwie brygady, ale potem postanowiono powołać trzecią, brakowało do niej chętnych więc dokonano sprytnego zabiegu mianowicie zabrano część żołnierzy z dwóch dotychczas istniejących mazowieckich brygad i w ten sposób utworzono trzecią. Medialnie wyglądało to pięknie, a w praktyce takie ruchu budowały fałszywy obraz rzeczywistego stanu polskiej armii. Budowę samej formacji zaczęto najpierw od pozyskania ludzi, a dopiero potem zaczęto się zastanawiać nad infrastrukturą oraz jej wyposażeniem. Do dziś dnia, mimo upływu tylu lat od jej powołania formacja ta nie jest w pełni wyposażona ani adekwatnie szkolona.
Właściwie poza osobistą bronią strzelecką, niewielką partą karabinów wyborowych oraz granatników przeciwpancernych oraz dronów formacja nie posiada istotnych elementów wyposażenia pozwalających na realne związanie przeciwnika na polu walki. W planach formacja ma być doposażona w różne typy dronów, w manualne zestawy przeciwlotnicze, a choćby haubice czy ciągnione moździerze. Formacja nie osiągnęła również zaplanowanych stanów liczbowych. Na początku 2025 r. stan liczebny formacji wynosił 42 tys. żołnierzy wobec 57,5 tys. zaplanowanych. Mimo wszystko ogólnie należy uznać powstanie samej formacji za słuszne i potrzebne, a ona sama sprawdziła się już podczas kilku dużych akcji takich jak ochrona granic czy ubiegłoroczna powódź na południu Polski.
Dobrowolna Zasadnicza Służba Zawodowa
Kolejnym elementem wpływającym na liczebność armii jest Dobrowolna Zasadnicza Służba Wojskowa. Za kwotę 6 tys. złotych wypłacaną przez blisko 12 miesięcy werbuje się najczęściej młodych ludzi. Chodzi oto, żeby złożyli przysięgę wojskową, tym samym, na wypadek wojny, w prosty sposób pozyskać tysiące dodatkowych rekrutów, bo jak złożyłeś przysięgę to jesteś już nasz do końca swych dni. W trakcie szkolenia podstawowego większość „Dobrowolsów” jest gorzej przeszkolona niż żołnierze z poboru w okresie PRL-u. Nie ma dla nich miejsca w jednostkach oraz pomysłu na to co mieliby robić. Przenoszą więc meble, czasem śpią, a w najlepszym razie zajmują się sprawdzaniem dokumentów osób wchodzących na teren jednostki Niewielu z nich ma szansę na etat w wojsku po zakończeniu tego specyficznego „szkolenia”.
Wojskowe „biurwy” rosną w siłę
W wojsku przybywa gwałtownie oficerów. Brak dla nich etatów w wojskach operacyjnych, które nie są nasycone odpowiednią ilością sprzętu wojskowego, które stałby się miejscem służby, więc tworzy im się etaty biurowe. I tak przykładowo w takiej biurowej sekcji, w której dotychczas było dwóch kapitanów, teraz jest major, porucznik lub kapitan, podoficer oraz szeregowy. Ci biurowi żołnierze mają sporadyczny kontakt z realiami realniej służby na polu walk. Nie biorą udziału w poligonach, strzelają kilka razy w roku w pierwszych dwóch latach po konfliktu na Ukrainie pozbawiono ich choćby tego, ponieważ amunicja choćby ta pistoletowa trafiła na Ukrainę, podobnie jak kevlarowe hełmy. Zabrano je choćby oficerom w zamian wyposażając ich w stalowe peerelowskie „orzeszki”. Polskim żołnierzom zabrano również kamizelki kuloodporne jak i maski przeciwgazowe. Maski zabrano również cywilnym pracownikom wojska posiadającym wojskowe przydziały mobilizacyjne. Ta rzekomo druga europejska armia NATO nie jest wstanie choćby wyposażyć swojego bieżącego składu w podstawowym zakresie, a słyszymy plany powszechnego poboru. Mimo coraz mniej licznych kolejnych roczników poborowych Polska na bieżącym etapie nie byłaby wstanie urzeczywistnić poboru na taką skalę, ponieważ w kontenerach mieszkalnych siedzi już teraz dowództwo WOT w wielu miejscach w kraju.
Morale i kondycja intelektualna kadry dowódczej
Największy mój niepokój budzi jednak kondycja polskiego korpusu oficerskiego, ludzi samodzielnych intelektualnie, gotowych otwarcie artykułować swój krytyczny stosunek do tego co się dzieje w siłach zbrojnych jest niewielu. Mamy za to wyścig szczurów, dalej funkcjonują „plecaki”, czyli ludzie, którzy zostają oficerami po znajomości, bo teść jest generałem, bo wujek jest pułkownikiem i załatwił. Tacy ludzie potrafią przeskakiwać w hierarchii o dwa stopnie oficerskie za jednym awansem i droga od cywila do majora zajmuje im 6 lat. Ludzie w stopniu majora nie odróżniający transportera opancerzonego od czołgu, bo takie sytuacje mają miejsce.
Zastanawiające jest również w jaki sposób z taką łatwością i szybkością oficerowie WP się doktoryzują. O ile dla cywila przewód doktorski to kilka lat, o tyle dla oficerów to kwestia nieco ponad roku. Wielu z nich ma ukończone po dwa trzy kierunki na studiach podyplomowych, choć mają problem, żeby skleić poprawnie zdanie w języku polskim. Urabiani w kulcie marszałka Piłsudskiego, bezrefleksyjni, stają bezmyślnymi wykonawcami poleceń przełożonych Pamiętam, kiedy w 2016 r. zapadła decyzja, iż w Polsce stacjonować będą wojska amerykańskie. W gronie pułkowników oraz majorów, z którymi miałem wówczas kontakt, zapanowała powszechna euforia z tego faktu. Zapanowało uczucie powszechnej ulgi, oto amerykańska armia wyręczy polskich żołnierzy w obronie granic. To było smutne uczucie obserwować kadrę dowódczą zadowoloną z przybycia na terytorium jej kraju obcej armii, która ma ich wyręczyć.
Właściwie z całej kadry dowódczej jedynie gen. Mirosław Różański stwierdził wówczas, iż stacjonowanie wojsk amerykańskich w Polsce zamiast zapewnić nam rzeczywiste bezpieczeństwo przyniesie jedynie wzrost napięcia i eskalację psucia się relacji między NATO a Rosją. Czas pokazał, iż gen. Różański miał rację. Choć on sam wycofał się z tej proroczej opinii chyłkiem, kiedy został doradcą Szymona Hołowni. Swoją drogą to szkoda Różańskiego, bo czy rządziło PO czy PiS on potrafił się postawić politykom. To był żołnierz z krwi i kości autentycznie zatroskany o dobro podległych mu żołnierzy, o czym miałem okazję naocznie się przekonać. Przetrwał starcie z PO, ale starcia z prawą ręką Macierewicza Bartłomiejem Misiewiczem nie był w stanie.
Polska straciła na przestrzeni nieco ponad roku dwa myśliwce, rakieta WP zniszczyła dom w Wyrykach a system obrony przeciwlotniczej nie był w stanie zatrzymać kilkunastu dronów oraz dwóch rakiet (Przewodów, Bydgoszcz). Delikatnie mówiąc słabo to wygląda, ale jeszcze gorszym wnioskiem płynącym z tych sytuacji jest brak odpowiednich reakcji na te wydarzenia dowództwa WP, które nie ma odwagi mówić prawdy, tylko bez względu na to czy rządzi PiS czy PO pozwala sobą pomiatać i zmuszane jest do manipulowania opinią publiczną.
Polska armia generałem stoi
Przy okazji generała Różańskiego kilka zdań refleksji nad polską generalicją oraz pułkownikostwem. To co rzuca się na pierwszy rzut oka, to przerost etatów generalskich oraz pułkownikowskich względem rzeczywistych potrzeb Sił Zbrojnych RP. Każde święto państwowe w Polsce, to kolejnych 8-10 nowych awansów generalskich oraz setki pułkownikowskich. W efekcie mamy około stu czynnych generałów oraz pewnie około tysiąca w rezerwie. Do tego mamy około dwóch tysięcy pułkowników oraz niemal dwa razy tyle podpułkowników. jeżeli cała armia ma około 200 tys. żołnierzy widać, iż liczba tych etatów jest zdecydowanie za wysoka względem struktur całej armii.
Generałami często zostaje się nie ze względu na zasługi i zdolności, ale ze względu na znajomości. Wielu zostaje generałami na rok przed emeryturą po to tylko, żeby mieć potem wyższą emeryturę i dostać wyższą odprawę. O kondycji intelektualnej naszych generałów najlepiej świadczą ich opinie i wypowiedzi dotyczące wojny na Ukrainie. Generałowie Polko, Pacek czy Skrzypczak wielokrotnie się kompromitowali swoimi analizami jak i prognozami sytuacji na rosyjsko-ukraińskim froncie. Część generalicji prze do zbrojnej konfrontacji z Rosją upatrując w tym swojej szansy na sławę i dystynkcje. Inni to ludzie zapatrzeni w armię amerykańską. Wśród wyższych oficerów pojawiają się głosy, aby oficjalnym językiem komunikacji w Wojsku Polskim był język angielski. choćby w czasach Układu Warszawskiego nikt nie wpadł na to, żeby Wojsko Polskie posługiwało się j. rosyjskim.
Mamy więc tysiące pułkowników, a będzie ich jeszcze więcej, ponieważ część stanowisk kierowniczych różnych komórek dotychczas kierowane przez cywili prowadzić mają teraz pułkownicy. Problem w tym, iż cywil dla budżetu państwa jest co najmniej o połowę tańszy, a wykonuje te same biurowe obowiązki. W WP brakuje nie tylko ludzi samodzielnie myślących, ale również posiadających odwagę wytykania przełożonym zgubnego kierunku, w którym prowadzą nasze siły zbrojne.
Niegospodarność i biurokracja
Wojsko Polskie jest chyba najbardziej zbiurokratyzowaną strukturą w państwie, a do tego, choć kojarzone z zastosowaniem najnowocześniejszych rozwiązań technicznych na polu walki, to mocno anachroniczne w obszarze administracji. Odnieść można wrażenie, iż gdyby wybuchła wojna nasza armia utonęłaby w papierologii. W naszym wojsku przykłada się teoretycznie dużą wagę do nadzoru na prawidłowym gospodarowaniem mieniem wojskowym czy pozyskiwaniem uzbrojenia i wyposażenia wojskowego bez praktyk korupcjogennych. W praktyce przywiązuje się ogromną wagę do detali a wielkie „tematy” przechodzą między palcami nie zauważone.
Niezmiennie od lat giną w wojsku mundury, materace czy paliwo. Tworzy się coraz bardziej rozbudowane struktury kontrolne, które w praktyce zamiast zwalczać patologie służą do znajdowania haków wobec dowódców, którzy są dla kogoś w resorcie niewygodni. Profilaktycznie wysyła się komórkę kontrolną, w skład której wchodzi 30 pułkowników celem skontrolowania jednostki wojskowej. Kontrola trwa miesiąc, choć w gruncie rzeczy można by ją przeprowadzić w tydzień i w dodatku siłami majorów czy kapitanów. No ale nie po to pułkowników został pułkownikiem, żeby teraz nie jechać sobie na miesiąc do jednostki znajdującej się na Mazurach, gdzie jest się zakwaterowanym w dobrym hotelu i można wraz z kolegami po fachu odpocząć od żony.
W efekcie komórka, która szukać ma niegospodarności sama jest jej synonimem. Tylko w wojsku wysyła się busa 400 km po to, żeby przywiózł jeden plakat albo wysyła busem kierowcę wraz z pracownikiem w drugi koniec Polski, żeby odebrali kilka medali, tak jakby nie można było zrobić tego kurierem. Tylko w wojsku wysyła się pojedynczego pracownika na kilkudniowe szkolenie busem wraz ze służbowym kierowcą. W trakcie kilku dni szkolenia zakwaterowani w hotelu są zarówno pracownik, jak i ten kierowca, który przez te kilka dni nic nie robi, tylko czeka, żeby zabrać z powrotem pracownika. To zadziewające, iż tylko tu nie można wysłać pracownika czy żołnierza pociągiem albo autobusem. Podobnych skandalicznych przykładów jest znacznie więcej. Wszystkie one tworzą potem ten słynny budżet w wysokości 5% PKB.
Inną patologiczną grupą w wojsku są lekarze na etatach oficerskich. Czasem dana jednostka ma ich 7 czy 8 na stanie, ale rzeczywistości na ternie jednostki przebywa jeden, ponieważ pozostali w czasie, w którym powinni przebywać w jednostce pracują na etatach w szpitalach lub świadczą usługi prywatnie. W efekcie, choć wojsko płaci im wynagrodzenie, to nie ma ich na służbie. Kiedy żołnierz albo cywil poczuje się w pracy źle, zamiast móc skorzystać z porady lekarza, którego zatrudnia jego jednostka, to słyszy, iż wojsko to nie przychodnia lekarska i jak źle się czujesz to zapisz się do swojego lekarza rodzinnego, bo lekarze w wojsku nie są od leczenia żołnierzy i pracowników wojska.
Wojsko to kasta a pułkownik na emeryturze ma się nie przemęczać
WP to firma rodzinna. Mąż oficer załatwia pracę swojej żonie, następnie siostrze żony a potem jeszcze szwagrowi, to tutaj norma. jeżeli jesteś pułkownikiem i przechodzisz na emeryturę, to przecież nie znaczy, iż kończysz swoją przygodę z wojskiem. Bierzesz 7 tysięcy emerytury i zaczynasz pracę jako cywil w wojsku, najczęściej jako specjalista, bo na tym stanowisku da się zarobić najwięcej. „Pracujesz” od poniedziałku do czwartku, na stanowisku tak ustawionym żebyś nie musiał praktycznie nic robić i bierzesz co miesiąc emeryturę i pensję. Hitem był za rządów PiS pułkownik prawnik, który po przejściu na emeryturze pracował w MON a w godzinach pracy prywatnie świadczył usługi prawne dla kilku jednostek wojskowych. Skromnie licząc zarabiał co najmniej 20 tysięcy złotych. Potem dziwmy się, iż tyle wydajemy na armię a efekty są mizerne.
Kiedy w 2015 r. do władzy doszedł PiS, liczono w strukturach sił zbrojnych na gruntowne porządki likwidujące nepotyzm, korupcje, biurokracje oraz niegospodarność, tymczasem PiS zajął się rugowaniem z wojskowych Sal Tradycji elementów odnoszących się do tradycji Wojska Polskiego z okresu PRL-u. W MON nastały czasy Bartłomieja Misiewicza i innych jemu podobnych cywili pomiatających starszymi oficerami. Kiedy do władzy doszedł PO, PSL i Lewica, znów łudzono się, iż przyjdzie nowe, iż to będzie nowa, lepsza jakość. Tymczasem chamstwo pracowników MON jest w opinii żołnierzy jeszcze większe a żadna z palących potrzeb wojska nie została rozwiązana. W efekcie mamy 15 sierpnia piękne defilady „mocarstwowej Polski”, a kilka dni później ląduje na terytoriom Polski dron, przez nikogo nie zauważony i niczym niepowstrzymany.
Marek Kamiński
Fot. wikipedia
Myśl Polska, nr 39-40 (28.09-5.10.2025)