Kanclerz Niemiec Friedrich Merz, przebywający w czwartek z oficjalną wizytą w Stanach Zjednoczonych, wręczył prezydentowi Donaldowi Trumpowi odpis aktu urodzenia jego dziadka.
Kanclerz Niemiec poleciał do Trumpa. Nagle wyciągnął mu papiery przodka z Niemiec
Dokument ten, pochodzący z niemieckich archiwów, ma symboliczne znaczenie i nawiązuje do rodzinnych korzeni amerykańskiego przywódcy, których część wywodzi się właśnie z Niemiec. Spotkanie obu polityków miało na celu zacieśnienie relacji między Berlinem a Waszyngtonem.
Niemieckie Deutsche Welle w 2019 roku pisało, iż przodkowie Donalda Trumpa pochodzą z niewielkiej niemieckiej wioski Kallstadt, położonej w idyllicznym regionie Nadrenii-Palatynatu.
Miejscowość liczy zaledwie 1200 mieszkańców i słynie przede wszystkim z produkcji wina. Na swojej oficjalnej stronie internetowej określa się jako "kulinarny cel dla miłośników wina", a szybki rzut oka na lokalną książkę telefoniczną potwierdza tę reputację – pełno tu tradycyjnych winiarni i piwniczek o klasycznie niemieckich nazwach.
Co wiadomo o niemieckich korzeniach Trumpa?
Wino to nie tylko lokalna duma, ale też główna atrakcja dla turystów z całego świata. Jak podkreślają mieszkańcy, liczba miejsc dostępnych na degustacjach w Kallstadt dwukrotnie przewyższa liczbę stałych mieszkańców.
W samym Kallstadt nie mieszka już nikt o nazwisku Trump. Choć wielu mieszkańców może być odległymi krewnymi amerykańskiego miliardera, nazwisko dawno już zniknęło z miejscowej ewidencji – w wyniku pokoleń małżeństw, które wprowadzały do rodzin nowe nazwiska.
Według lokalnej książki telefonicznej, 10–12 osób o nazwisku Trump mieszka dziś w okolicznych miejscowościach. Jednak zainteresowanie amerykańską polityką w regionie jest znikome.
– Nie mam nic do powiedzenia na temat tego, co dzieje się w Ameryce. To nas nie dotyczy – mówił wówczas portalowi bez ogródek jeden z młodych winiarzy.
Jak podkreślał portal, po dziesiątkach rozmów telefonicznych wyłania się jasny obraz: potomkowie Trumpów z Palatynatu mają dość zainteresowania ich amerykańskim kuzynem. Nikt nie chce komentować sprawy, a większość rozmówców prosi o anonimowość.
Na pytanie, czy lokalni mieszkańcy w ogóle rozmawiają o Donaldzie Trumpie, jeden z mężczyzn odpowiedział: – Nikt nie odważy się publicznie powiedzieć, co naprawdę myśli. I to właśnie jest problem. Za zamkniętymi drzwiami wygląda to już inaczej.