przedruk
tłumaczenie automatyczne
2025.06.09 14:00
Vytenė Banser. Niezwykły medal dla Niemiec 1
Vytenė Banser, LRT.lt współpracownik w Niemczech, LRT RADIO2025.06.09 14:00

Vytenė Banser | Zdjęcie: J. Stacevičius / LRT
Niemcy są przyzwyczajeni do tego, iż chwali się ich za niemiecką jakość – samochody, sprzęt AGD, piwo czy piłkę nożną, a także za porządek, punktualność i inne powszechne stereotypy. Z pewnością jednak nie są przyzwyczajeni do medali za zasługi wojskowe. I to jest właśnie to, co Litwa ostatnio zasłużenie uzależnia od Niemiec.
00:00
Niezwykły medal dla Niemiec
Inauguracja niemieckiej brygady, która odbyła się kilka tygodni temu w Wilnie, a w której uczestniczył sam nowy kanclerz Friedrich Merz, spotkała się z zaskakującą reakcją w niemieckich mediach. Jakże gorąco, mimo przebitego nieba, władze i żołnierze niemieccy zostali przywitani przez Wilno! Nie tylko elita polityczna, ale także zwykli obywatele.
Dodatkowy list pochwalny został wydany w ubiegły piątek, kiedy to zaprezentowano zainicjowane przez Ambasadę Niemiec reprezentatywne badanie ludności Litwy "Niemcy oczami Litwinów", które zostało przeprowadzone w kwietniu przez firmę badawczą opinii publicznej i rynku Baltijos Tyrimai. Wnioski – 79 proc. Litwini przychylnie patrzą na Niemcy, a ich brygada wojskowa w naszym kraju to 72 proc. Pogarszająca się sytuacja bezpieczeństwa w Europie stała się szczególnie istotną podstawą współpracy między Litwą a Niemcami. Obronność i bezpieczeństwo są dziś nie mniej ważne niż gospodarka czy handel. Przede wszystkim prawie połowa respondentów wskazała, iż największą zaletą współpracy dwustronnej jest większe bezpieczeństwo w naszym regionie.
Dlatego podczas wizyty Friedricha Merza w delegacji niemieckiej nie mogło zabraknąć podnoszących na duchu napisów na komunikacji miejskiej w Wilnie: "Litwa kocha Niemcy".
Niemieccy żołnierze są już nieco zdezorientowani, aby przyjąć pozdrowienia, uśmiechy i chęć zrobienia sobie z nimi zdjęcia przy jakimś "Leopardzie". Wizerunek niemieckiego żołnierza witanego z euforią jest niezwykły lub wymazany z niemieckiej samoświadomości z dobrze pojętych przyczyn historycznych. W Niemczech, które przez wiele lat żyły w skrajnie pacyfistycznych nastrojach, umundurowany żołnierz lub żołnierz częściej był sceptyczny lub wręcz zły na oczy. Chociaż przełamanie wartości ma miejsce, wdzięczność pozostało daleka od noszenia żołnierzy na rękach.
Być może jednak Litwa może choćby wygrać na różnicy nastrojów na Litwie i w Niemczech. Od samego początku tworzenia brygady pojawiały się obawy, iż Niemcy mają trudności z przyciągnięciem swoich żołnierzy do brygady na Litwie. Czy uda się przyciągnąć ok. 5 tys.? żołnierzy i personelu. Aby zrealizować historyczną decyzję o rozmieszczeniu stałych jednostek w innym kraju, nie wystarczy wysłać wojska na krótkoterminowe misje. Tym razem żołnierze są zobowiązani do przeniesienia się na Litwę na dłuższy okres czasu, najlepiej z rodzinami. Pierwszych kilkuset już przyjechało, tworzy i jest zdumionych wspomnianym już ciepłym przyjęciem. Miejmy nadzieję, iż staną się najlepszymi heroldami w Bundeswehrze i będą szerzyć przesłanie o tym, jak dobrze jest służyć własnemu bezpieczeństwu i bezpieczeństwu innych na Litwie. W obcym kraju, gdzie jesteś kochany i mile widziany.
Miejmy nadzieję, iż spontaniczna reakcja ministra obrony Niemiec Borisa Pistoriusa, który odwiedził Wilno, utrzyma się także na Placu Katedralnym. Na odczucia wyrażane w wileńskiej komunikacji miejskiej odpowiedział wówczas następująco: "Niemcy też kochają Litwę". A to, co naprawdę kochasz, chronisz.
Komentarz został wyemitowany na antenie LRT RADIO
-------------------
2025.06.07 10:09
Paulius Gritėnas Marsz, który się nie skończy 451
Paulius Gritėnas, recenzent, LRT.lt2025.06.07 10:09
Nasz poziom zrozumienia praw i wolności nie przejawia się w tym, jak poszukujemy ich dla siebie, ale w tym, jak działamy, dając je innym. W świadomym społeczeństwie obywatelskim właśnie od empatycznej postawy wobec drugiego człowieka zaczynają się granice wyznaczania własnych praw. Czy interpretacje Trybunału Konstytucyjnego i społeczeństwo obywatelskie będą w stanie przełamać barierę dyskryminacji chronioną przez polityków?
W tym tygodniu w Wilnie realizowane są wydarzenia związane z festiwalem Baltic Pride, który stał się już tradycją. Publiczne wystąpienie społeczności LGBT, które rozpoczęło się w 2010 roku jako jedno z najbardziej chronionych i jednych z najbardziej atakowanych wydarzeń, stało się zabawnym wydarzeniem typowym dla miasta.
Możemy mówić nie tylko o tradycyjnym sobotnim marszu, ale także o tygodniowym programie kulturalnym, na który składają się nie tylko transparenty, ale także konstruktywna rozmowa o własnej tożsamości, walce o równość.
15 lat od pierwszego Baltic Pride w Wilnie, który odbył się na ogrodzonej i pilnie strzeżonej ulicy Upės, pozwala nam spojrzeć na perspektywę, osiągnięcia i wpływ marszu na nasze społeczeństwo. Od 2010 roku, kiedy kilkuset odważnych ludzi, którzy nie chcą już ukrywać swojej tożsamości i swoich zwolenników, zostało otoczonych nienawiścią i agresją przez wielotysięczny tłum prowadzony przez kilka politycznych marginesów, aż po współczesność, kiedy marsz staje się świętem mieszkańców miasta, do których dołączają rodziny z dziećmi lub na których koncert przychodzą najsłynniejsi wykonawcy muzyki.
Być może największym osiągnięciem Baltic Pride jest zmiana opinii publicznej. W ten sposób, w jaki egzotyka, a choćby publiczna rozpusta była przedstawiana i ilustrowana różnymi obrazami bez kontekstu, mit marszu odbijał się od rzeczywistości. Okazało się, iż straszliwa parada to po prostu świąteczny pochód, który nie tylko stara się wyrazić protest przeciwko dyskryminacji prawnej czy społecznej, ale także upomnić się o wolność, równość, tolerancję.
Ludzie, którzy w nim maszerują, to ci sami zwykli ludzie, przechodnie na ulicy, współpracownicy, czyiś bracia, siostry, synowie i córki, których od reszty społeczeństwa dzieli tylko tożsamość płciowa, orientacja seksualna i pragnienie, by to rozróżnienie nie czyniło z nich wyrzutków czy zakładników bezprawia. Nagle okazało się, iż uczestników parady normalności i adekwatności było znacznie więcej niż tych, którzy głośno krzyczeli w obronie tradycji i normatywności.
Marsz wzmocnił społeczność LGBT na Litwie, pomógł jej stworzyć szerszą sieć międzynarodową, przyczynił się do łatwiejszej reprezentacji politycznej i poszerzył krąg sojuszników wśród osób heteroseksualnych. Wspieranie lub uczestniczenie w marszu stało się choćby rodzajem pozytywnej mody, kiedy nie tylko demonstruje się postawę moralną, ale także dołącza się do grupy kreatywnych i wesołych ludzi.
Zmianę w opinii publicznej pokazują również sondaże dotyczące instytutu związków partnerskich osób tej samej płci. Poparcie, które rośnie z roku na rok, przekracza już jedną trzecią ankietowanych. Rośnie też liczba tych, którzy oceniają tę kwestię neutralnie, co pozwala wyrobić sobie ogólny pozytywny i obiecujący obraz zmieniającego się społeczeństwa.
Paradoksalnie, ale za pozytywny sygnał można uznać również fakt, iż marsz ujawnia także różnice w światopoglądach czy ocenach w samej społeczności LGBT. Pojawiają się głosy krytyczne dotyczące integracji niektórych przedsiębiorstw, decyzji o formie marszów czy nieporozumienia w kwestiach politycznych. Dowodzi to tylko, iż społeczność LGBT jest wspólnotą żywych, intelektualnych i krytycznych ludzi, w której, jak we wszystkich spotkaniach towarzyskich, rodzi się naturalna krytyka, opór i poszukiwanie alternatyw.
Okazało się, iż straszliwa parada to po prostu świąteczny pochód, który nie tylko stara się wyrazić protest przeciwko dyskryminacji prawnej czy społecznej, ale także upomnić się o wolność, równość, tolerancję.
Największym problemem i najmniejszą zmianą w tym kontekście jest reprezentacja polityczna. W tym roku już nie zobaczymy żadnej z głów państw na Baltic Pride. Kwestia ta wciąż jest traktowana jako politycznie niebezpieczna i rzekomo rozgniewająca większość wyborców, dlatego populistycznie nastawieni liderzy partyjni, którzy liczą potencjalne głosy, niechętnie wyrażają poparcie dla mniejszej grupy społeczeństwa.
W Estonii zalegalizowano już możliwość zawierania małżeństw przez partnerów tej samej płci, na Łotwie przyznano możliwość zarejestrowania związku partnerskiego, a na Litwie, choćby po interpretacjach Trybunału Konstytucyjnego, iż prawo to w żaden sposób nie jest sprzeczne z pojęciem rodziny, a konieczność prawnego zdefiniowania relacji między partnerami wynika choćby z przepisów samej Konstytucji, proces ten się opóźnia.
Przepaść między rzeczywistością, w której żyje część społeczeństwa i relacjami zgodnie z jego tożsamością płciową, a polityką, w której takie relacje wciąż wydają się być gdzieś poza prawem, gwałtownie się powiększa.
Jednocześnie dorastają nowe pokolenia, które żyją w przestrzeni społecznej i kulturowej, która absolutnie znormalizowała społeczność LGBT, a choćby wspiera jej walkę o równouprawnienie, a w tym czasie w szkole mówi się im o świecie, w którym takie relacje wydają się nie istnieć. Prawdą jest, iż w szkołach wciąż nie ma miejsca na systematyczną i realistyczną edukację seksualną. To tylko część ogólnego problematycznego obrazu.
Kwestia ta wciąż jest traktowana jako politycznie niebezpieczna i rzekomo rozgniewająca większość wyborców, dlatego populistycznie nastawieni liderzy partyjni, którzy liczą potencjalne głosy, niechętnie wyrażają poparcie dla mniejszej grupy społeczeństwa.
Ale nie tylko przywództwa politycznego brakuje. Odwagi do zabierania głosu brakuje też mediom, które niekiedy ulegają naciskom politycznym, odmawiając możliwości promowania wydarzeń, podejmowania debat na ostrzejsze tematy czy dopuszczania większej różnorodności, co może nie przypaść do gustu wpływowym postaciom w polityce, biznesie czy innych dziedzinach, które później będą decydować o stabilności finansowania czy działalności.
Rozmawiając w audycji radiowej z jednym z inicjatorów Baltic Pride, szefem Litewskiej Ligi Gejowskiej (LGL), Władimirem Simonką, prowokacyjnie zapytałem: czy marsz może się kiedyś skończyć? Czy wszystkie cele da się osiągnąć?
W odpowiedzi na moje pytanie Vladimir trafnie zauważył, iż marsz to nie tylko protest przeciwko konkretnym prawom czy sytuacjom, to także pozytywna afirmacja i wsparcie tożsamości dla wszystkich tych, którzy należą do mniejszości i walczą o swoje wolności i prawa. Za możliwość bycia sobą i otrzymania należnego szacunku.
Nie do końca rozumiemy jeszcze, jak długą drogę marszu przebyli od 2010 r. (a choćby od 1993 r., kiedy powstała pierwsza organizacja broniąca praw homoseksualistów na Litwie). Czasami zapominamy też o tym, jak kruche są te osiągnięcia w dziedzinie praw człowieka. Jak gwałtownie niszczą je mobilizowana nienawiść polityczna, utrata poczucia wspólnoty, bezpieczeństwa, bliskości, niszczenie empatii wobec inności.
Marsz nigdy się nie skończy. I tylko od naszej woli zależy, czy co roku zrobimy krok do przodu, stworzymy wspólne ciśnienie na polityków, którzy wciąż milczą razem z milczącą i złą Litwą, czy też stracimy impet, stracimy wizję wspólnych celów i zaczniemy maszerować wstecz, popychani przez tych, dla których demokracja i człowieczeństwo są pustymi pojęciami w cieniu swojej władzy.
-------------------
2025.05.30 08:15
Wybory w Polsce: rumuński scenariusz nad Wisłą jako alibi na przegraną?

Anna Grigoit, LRT.lt2025.05.30 08:15
Prezydent Andrzej Duda nie wyklucza, iż w Polsce może dojść do unieważnienia wyborów prezydenckich – na wzór sytuacji w Rumunii. „W ostatnim czasie pokazano nam, iż podważyć można wszystko” – stwierdził w rozmowie z Kanałem Zero. W tle: chaos w wymiarze sprawiedliwości, rosnące napięcie polityczne i niepewność, kto ostatecznie zdecyduje o ważności wyborów. Czy Polsce grozi kryzys legitymacji władzy? - To czysta hipokryzja - tak ostatnie wypowiedzi ustępującego prezydenta RP w rozmowie z LRT.lt komentuje Marcin Samsel, ekspert ds. bezpieczeństwa i zarządzania kryzysowego.
- Prezydent Andrzej Duda wyraził obawę, iż w Polsce może powtórzyć się scenariusz rumuński, gdzie wyniki wyborów prezydenckich zostały unieważnione. Czy Pana zdaniem w Polsce możliwe jest unieważnienie drugiej tury wyborów?
- Tak, na pewno tak. Sztab Karola Nawrockiego, a adekwatnie bardziej jego środowisko otwarcie to zapowiedziało. Już od jakiegoś czasu w słowach polityków Prawa i Sprawiedliwości (PiS) takie głosy o możliwości podważenia wyborów słychać, zwłaszcza, iż ma się tym zająć nieuznawana tak naprawdę Izba Sądu Najwyższego. Więc taki scenariusz jest możliwy. Stąd istotnym elementem jest, żeby wynik wygranej jednego czy drugiego kandydata był niepodważalny, czyli kilkuprocentowy.
- Czy dostrzega Pan jakieś konkretne ryzyka lub punkty zapalne, które by mogły doprowadzić do unieważnienia wyborów?
- Proszę pamiętać, iż najważniejsze pytanie brzmi: na ile realna jest możliwość, iż te wybory faktycznie da się podważyć? Wierzę, iż mimo ośmiu lat rządów PiS, w Polsce przetrwały fundamenty demokracji - i iż proces wyborczy przebiega normalnie, a decyzja większości obywateli zostanie uszanowana. Trzeba jednak przyznać, iż kampania jest wyjątkowo gorąca i podsycana kontrowersjami. jeżeli prezydent - zamiast studzić emocje - sam je jeszcze zaostrza i sugeruje możliwe scenariusze kryzysowe, to w moich oczach traci, a nie zyskuje. To właśnie prezydent powinien być tą osobą, której najbardziej zależy na wewnętrznym spokoju i stabilności państwa.

Marcin Samsel | Archiwum prywatne/FB
- Mało tego, prezydent zwrócił też uwagę na „piętrowe interpretacje Konstytucji” - sugerując, iż są one dostosowywane do politycznych potrzeb tych, którzy ich dokonują.
- Jako obywatel i wyborca staram się patrzeć na to możliwie rozsądnie. Dla mnie Konstytucja to fundament - podstawowy dokument państwa prawa. Tym bardziej absurdalnie brzmią słowa prezydenta Dudy, który przecież jest prawnikiem z wykształcenia, o rzekomej „piętrowości” czy wielowarstwowych interpretacjach ustawy zasadniczej. Mówienie takich rzeczy przez osobę, która – moim zdaniem – sama wielokrotnie tę Konstytucję łamała, jest po prostu groteskowe. To czysta hipokryzja. Powoływanie się dziś na Konstytucję w ustach Andrzeja Dudy brzmi niewiarygodnie i nie jest żadnym argumentem.
- Sondaże przez cały czas pokazują bardzo wyrównaną rywalizację między kandydatami, jednak ostatnia niedziela ujawniła, iż podczas marszów organizowanych przez oba obozy polityczne na ulicach Warszawy pojawiło się znacznie więcej zwolenników Rafała Trzaskowskiego niż Karola Nawrockiego. Zatem, czy sondaże odzwierciedlają rzeczywiste nastroje społeczne?
- Myślę, iż ten ostatni tydzień kampanii, a zwłaszcza ostatni weekend, bardzo wyraźnie pokazały przeszłość pana Karola Nawrockiego. W wielu aspektach jest ona już nieakceptowana choćby przez twardych wyborców Prawa i Sprawiedliwości. Wiele osób ma już po prostu dość. Analizując wypowiedzi czołowych polityków PiS, a także obserwując media społecznościowe, widzę, iż wielu z nich prowadzi bardziej kampanię przeciwko rządowi Donalda Tuska niż wyraża realne poparcie dla Karola Nawrockiego.
Przeszłość pana Nawrockiego, o której dowiadujemy się dopiero teraz - chuligaństwo stadionowe, ustawki, sutenerstwo, wyłudzanie mieszkań, a także związki z ludźmi, którzy zwyczajnie są gangsterami - jest tak dużym obciążeniem, iż część polityków PiS nie chce firmować go własnym nazwiskiem, obawiając się, iż w przyszłości będzie im to wytykane.
Myślę, iż ten duch krytycyzmu jest też obecny wśród wyborców PiS. Sondaże mogą być dziś niewiarygodne, ponieważ wielu z nich może po prostu nie pójść na wybory. A jeżeli już pójdą, mogą oddać głos nieważny, np. skreślając obu kandydatów albo wrzucając pustą kartkę. Myślę, iż podczas tych wyborów wzrośnie liczba głosów nieważnych. Część elektoratu PiS zrezygnuje z głosowania z powodów resztek autentycznej uczciwości i patriotyzmu, a nie dla efektu czy pozoru.
- Jak Pan ocenia tak dużą różnicę w liczbie uczestników niedzielnych marszów poparcia w Warszawie – około 140 tys. zwolenników Rafała Trzaskowskiego wobec około 40 tys. osób wspierających Karola Nawrockiego? Co może oznaczać ten rozstrzał dla frekwencji wyborczej?
- Myślę, iż liczba 40 tys. zwolenników Karola Nawrockiego jest nieco niedoszacowana. Mówiłbym raczej o 55-60 tys. osób. Natomiast bez dwóch zdań, marsz poparcia Rafała Trzaskowskiego był dwuipółkrotnie liczniejszy – to fakt bezdyskusyjny. Elektorat Trzaskowskiego jest też łatwiejszy do zmobilizowania, zwłaszcza w Warszawie, gdzie sam jest prezydentem, więc zebranie takiej grupy było prostsze.
Jednak znacznie ważniejsze niż sama frekwencja było to, co się działo na tych marszach. Wyborcy obu stron to zauważyli – po stronie Trzaskowskiego panowała większa energia i moc, a także zespołowa gra: wystąpienia kluczowych polityków i osób go wspierających. Natomiast marsz Karola Nawrockiego był bardziej samotny. Politycy PiS, którzy tam byli, często nie szli w pierwszym rzędzie czy ramię w ramię z Nawrockim – to dokładnie ta tendencja, o której mówiłem wcześniej. Wydaje się, iż nie chcą tego firmować. Byli, bo musieli - nie wypadało, by kandydat popierany przez PiS został sam, bo to byłby wyraźny sygnał.
Powtarzam, czołowi politycy PiS nie chcą być kojarzeni z Karolem Nawrockim, choćby gdyby wygrał, co jako obywatel mam nadzieję się nie wydarzy. Byłby to wstyd dla Polski – wybieramy prezydenta 38-milionowego narodu, a nie gościa, który potrafi komuś dać w mordę albo przenieść pralkę. To nie są wybory, które powinny tak wyglądać.
- W związku z taką aktywnością Polaków, czy możemy się spodziewać jakichś protestów po ogłoszeniu wyniku wyborów?
- Oczepiam się polityków PiS, bo to oni jako pierwsi zaczęli medialnie podważać wybory - mimo iż one jeszcze się choćby nie odbyły. Po stronie Rafała Trzaskowskiego nikt takich sugestii nie wysuwa, nikt nie mówi o możliwym unieważnianiu głosowania.
Tu widać wyraźną tendencję – to PiS zaczyna budować narrację pod ewentualne zakwestionowanie wyniku. I co więcej, sam prezydent Andrzej Duda zdaje się im w tym przytakiwać i wzmacniać te emocje. A przecież to właśnie głowa państwa powinna dbać o spokój społeczny, a nie dolewać oliwy do ognia. Jest to po prostu chora sytuacja.
- Jak pan uważa, czy Warszawa jest przygotowana na ewentualne zamieszki?
- jeżeli mówimy o działaniach polskich służb bezpieczeństwa wewnętrznego, jestem przekonany, iż scenariusze związane z próbami destabilizacji wyborów są już przygotowywane. Po prostu trzeba być na nie gotowym. Widzimy rosnącą liczbę ataków hakerskich, prób wpływu z zewnątrz – i to nie tylko ze strony Rosji, ale także innych państw. To niestety globalny trend: ingerencje w procesy demokratyczne stają się normą, wszyscy się mieszają do wyborów każdego. Dlatego byłoby naiwnością, gdyby polskie służby nie brały takich zagrożeń pod uwagę.
- Eksperci ostrzegają, iż to właśnie ostatnie dni kampanii mogą być najbardziej newralgiczne, jeżeli chodzi o możliwe ataki hakerskie czy nasilającą się falę dezinformacji. Czy Pan również dostrzega takie zagrożenia?
- Tak, zdecydowanie da się to wyczuć, a choćby zauważyć konkretne symptomy mobilizacji takich sił. Po pierwsze – widocznie spadła aktywność internetowych trolli, szczególnie na platformach takich jak X czy Facebook. Mniej jest tych tzw. „ślepych kont”, czyli anonimowych profili komentujących w sposób agresywny czy skoordynowany. To jedna zauważalna tendencja. Druga – znacząco zmalała liczba wpisów wspierających jedną konkretną stronę sporu politycznego.
Jednak liczę tutaj na rację politologów i ekspertów od wyborów, którzy twierdzą, iż ostatnie dni kampanii nie mają już aż takiego wpływu na decyzje wyborców. Ci, którzy dziś deklarują się jako niezdecydowani w sondażach, najczęściej po prostu w ogóle nie pójdą do urn. Badania pokazują, iż takich osób, które wahają się jeszcze w momencie wejścia do lokalu, jest promil. Jak ktoś ma takie dylematy, to 1 czerwca wybierze piknik z okazji Dnia Dziecka, grilla ze znajomymi czy grę na konsoli.
- Jakiej frekwencji spodziewa się Pan w drugiej turze wyborów?
- Myślę, iż frekwencja w drugiej turze może lekko przekroczyć 70 proc. Widać to choćby po liczbie osób, które zgłosiły chęć głosowania za granicą – i to w nietypowych, wypoczynkowych lokalizacjach, jak Egipt, Tunezja, Wyspy Kanaryjskie czy Grecja. Wielu wyborców wyjeżdżając na wakacje zadbało o to, by mimo wszystko oddać głos. A to też świadczy trochę o trendzie, iż te wybory jednak są ważne. Zgłaszający się wyborcy za granicą zawsze są wyznacznikiem tego, czy będzie niska czy wysoka frekwencja.
- Jeszcze na moment wróćmy do sondaży. Wskazują one, iż różnica między kandydatami może być minimalna – zaledwie kilka punktów procentowych. Czy w tak wyrównanym wyścigu możemy w ogóle liczyć na to, iż exit poll powie nam prawdę?
- Patrząc na ostatnie wybory, widać wyraźnie, iż sondaże coraz częściej odbiegają od rzeczywistości. Po pierwsze – wyniki różnych sondażowni potrafią różnić się choćby o kilka punktów procentowych, co już samo w sobie budzi wątpliwości. Po drugie - zauważalna jest dziwna tendencja: wielu respondentów w badaniach zwyczajnie kłamie, deklarując poparcie dla innego kandydata niż tego, na którego rzeczywiście oddają głos. To zaskakujące, bo jeżeli ktoś nie chce odpowiedzieć szczerze - nie powinien brać udziału w ankiecie.
Widać to było chociażby przed pierwszą turą - wyniki skrajnych środowisk, jak choćby poparcie dla pana Brauna, zupełnie nie pokrywały się z tym, co wcześniej pokazywały sondaże. Żaden sondaż nie przewidział aż takiego wyniku - 6 proc. To znaczy, iż spora część wyborców po prostu nie przyznawała się, iż zamierza oddać na niego głos. Teraz obserwując nastroje w social mediach, mam wrażenie, iż sytuacja może się powtórzyć - tyle iż tym razem dotyczy to Karola Nawrockiego. Jego wynik w sondażach jest moim zdaniem przeszacowany. Wiele osób deklaruje poparcie, ale ostatecznie – z różnych powodów - nie pójdzie na wybory.
- Podsumowując naszą rozmowę, jakie znaczenie dla stabilności politycznej Polski ma według Pana wynik tych wyborów?
- Stawka tych wyborów jest ogromna. To moment, w którym decydujemy, czy Polska podąży w stronę Zachodu – solidarności z Unią Europejską – czy skręci na Wschód, w stronę autorytaryzmu rodem z Kremla. Scenariusz, który obserwowaliśmy w Rumunii, to scenariusz pisany cyrylicą na Kremlu – koniec, kropka. Na szczęście Rumuni się przebudzili. Wygrała demokracja, wygrała Europa, wygrała solidarność. Dziś widzimy, iż Słowacja już jest stracona, Węgry również. Mapa Europy zmienia się na naszych oczach, a Moskwa wyraźnie próbuje odzyskać wpływy – widać to w zapowiedziach Putina, dotyczących Mołdawii, Gruzji i coraz śmielszych ingerencjach w wybory w regionie.
Mam nadzieję, iż Polacy to dostrzegają. Że widzą, jak istotny to wybór – i iż nie dadzą się poprowadzić w stronę Wschodu. Wierzę, iż większość wciąż czuje się dumnymi obywatelami Unii Europejskiej – i iż w niedzielę to właśnie ta postawa zwycięży.
LRT.lt przypomina, iż druga tura wyborów odbędzie się 1 czerwca. Zmierzą się w niej popierany przez partię Prawo i Sprawiedliwość Karol Nawrocki, który uzyskał drugi wynik w I turze wyborów prezydenckich, oraz kandydat Koalicji Obywatelskiej Rafał Trzaskowski.
W pierwszej turze Rafał Trzaskowski uzyskał 31,36 proc. głosów, a na Karola Nawrockiego zagłosowało 29,54 proc. wyborców. Frekwencja w pierwszej turze wyniosła 67,31 proc.
W wyborach na prezydenta Polski Rafał Trzaskowski startuje po raz drugi. W 2020 r. w drugiej turze uzyskał wynik 48,97 proc.
.lrt.lt/naujienos/nuomones/3/2584259/vytene-banser-neiprastas-medalis-vokietijai
lrt.lt/naujienos/nuomones/3/2583294/paulius-gritenas-eitynes-kurios-nesibaigs
.lrt.lt/pl/wiadomosci/1261/2577704/wybory-w-polsce-rumunski-scenariusz-nad-wisla-jako-alibi-na-przegrana