ESEJ ON THE SUSPENSION-from our archives
Książka profesora filozofii Ryszarda Legutki ( UJ) – „Esej o duszy polskiej” (Kraków, OMP, 2008) – była wydarzeniem na polu analiz historyczno-politycznych opublikowanych w dorzeczu Wisły. Jest to z pewnością książka, której nie sposób odłożyć obojętnie na półkę.

W celnej recenzji Józef Darski ( vide „Gazeta Polska”, 26 listopada 2008 ) uwypuklił naczelną tezę tej książki. Oto jej autor udowadnia, iż Polskę zamieszkują dwa narody : Polacy, stanowiący prześladowaną i zmarginalizowaną mniejszość narodową, oraz panującą większość Peerelczyków – naród poczęty w okresie komunizmu i hodowany w dojrzałej formie w już III RP.
Diagnozie tej nie można odmówić racji, a dyktatowi Peerelczyków wybitnie pomogło obalenie w r.1992 rządu Olszewskiego, bo tym samym usunięto embrion państwa polskiego, który rozwinąłby się po lustracji i dekomunizacji. A jak kształtowano społeczeństwo w okresie PRL-u prof. Legutko przedstawia w kilku rozdziałach, poprzedzających konkluzję o powstaniu owego narodu peerelowskiego. Warto prześledzić refleksje Autora od samego początku. Już pierwsze zdanie książki zwraca uwagę na istotny, a tragiczny rys sytuacji kraju po wojnie: „Polska, jaką znam i w jakiej żyłem od urodzenia, to Polska zerwanej ciągłości”. Chodzi oczywiście o zerwanie ciągłości w sensie poczucia historii, tradycji a także instytucji państwowych. Albowiem te, narzucone przez komunistów były (i są nadal) karykaturą instytucji. Np.sądy oraz prokuratura w III RP służą częściej do ochrony przestępców niż do ich karania. Trwa „iurokracja” czyli władza sędziów o profilu peerelowskim, a nie demokracja („Arcana”,2008, nr.83, str.24), nie jest to zatem państwo prawa. Istotnie, stalinizm doprowadził do destrukcji wymiar sprawiedliwości i z tej zapaści nie możemy wyjść choćby teraz, ponieważ stary układ blokuje reformę wymuszając prezydenckie weta. Wróćmy do książki, a w niej Legutko nie pomija lat okupacji : „Dramatyczne zerwanie zaczął wybuch II wojny światowej, zaś dopełniło go wprowadzenie komunizmu”. I tak było, jednak powrót do demokracji oraz tradycji byłby możliwy, gdyby nie sowieckie rządy na naszych ziemiach w epoce pojałtańskiej. Wiemy o tym doskonale, za rzadko atoli przypomina się fakt – a robi to Legutko – iż od siedemdziesięciu lat Polacy są niemal wyłącznie przedmiotem, w znikomym zaś stopniu podmiotem historii (str.8). W rozdziale drugim „Kataklizm” przypomina też Legutko, iż po wojnie odcięto połowę Polski, a ludność tam mieszkającą wymordowano, wywieziono lub zniewolono. Jak pisze: „Zabiegowi amputacji towarzyszył zabieg równie gigantycznego przeszczepu” ( str.10). I o tym wiemy, a jednak trzeba przypomnieć to nowym pokoleniom. I prof. Legutko nie owija w bawełnę faktów, podkreśla np. iż „Polska stała się poczwórną ofiarą : agresji niemieckiej, komunistycznego zniewolenia, społecznej destrukcji oraz terytorialnego zaboru” ( str.10).
Prof. Legutko jakby pominął tu agresję sowiecką, która była może większą tragedią niż niemiecka, gdyż Sowieci wywieźli bowiem natychmiast prawie dwa miliony Polaków na Sybir, a gehenna tych ludzi przekracza wszelkie wyobrażenia. Straszliwa była też skala ludobójstwa we Lwowie i wielu miasteczkach, zajętych przez Armię Czerwoną. Myślę, iż jednak Autor ową agresję Sowietów i ich zbrodnie pomieścił w „terytorialnym zaborze” naszych ziem kresowych, firmowanym hańbą Jałty. Podkreśla za to mocno Legutko, iż Polska stała się ofiarą gwałtu, okrutnego i wielokrotnego. Cytuje też książkę Mikołajczyka „Gwałt na Polsce”. A w związku z refleksjami o utracie kresów, Wilna i Lwowa, Legutko pisze całkiem słusznie, iż ojczyzna symboliczna Polaków znajduje się dziś poza obecną ojczyzną geograficzną ( str.12).
Analizując fazy zniewalania ( od fizycznego unicestwiania po upokorzenie w uległości ) autor akcentuje to, iż władza nigdy nie osiągnęła najwyższej formy poddaństwa czyli miłości do Wielkiego Brata. Było to niemożliwe także z przyczyn historycznych, bo za „wielkością” polityczną Sowietów zionęła pustka kulturalna, a kiedy w wieku XVI Polska szczyciła się Złotym Wiekiem Rosja zaledwie wkraczała na arenę dziejów, w dodatku w oparach okrucieństw Iwana Groźnego. Rosyjską biblię wydano w Polsce w r.1580, gdyż w Moskwie nie było jeszcze drukarni w 130 lat od wynalazku Gutenberga. O tej wyższości narodowej kultury pamiętał choćby indoktrynowany obywatel PRL-u, określany czasem pochopnie jako „homo sovieticus” ( ks.Tischner), co Legutko ocenia słusznie jako niepoprawne. I niżej podpisany nie akceptował tego nieprawdziwego terminu, korygując go w latach 90-tych i proponując określenie „homo peereliensis”. Podobnie widzi to prof. Legutko, zatem w następnych rozdziałach pojawi się u niego pojęcia Peerelczyka, zresztą adekwatne w odniesieniu do politycznego kontekstu okresu. Natomiast z tej kategorii obywateli wyłoni się po roku 1989 ów „naród” ( jakby alternatywny!) Peerelczyków, a jego hodowli sprzyjały postanowienia okrągłego stołu, łącznie z tendencją grubej kreski, a też fanatyczny opór wobec lustracji i dekomunizacji, podsycany ze szczególnym animuszem w obozie Michnika i na łamach „Tygodnika Powszechnego”, też w mediach poddanych dawnym służbom
W rozważaniach Legutki niepoślednie miejsce zajmuje rozdział piąty pt. „Zbir i cham”, w którym komunista przejmujący władzę nad Polską był właśnie tym chamem i zbirem, ukształtowanym w dodatku w systemie sowieckim, który instalowano u nas siłą i terrorem a ponadto z błogosławieństwem Jałty. Dalej pisze autor o „diabolicznej sprawności komunistów”, co jednak wydaje się eufemizmem zważywszy okrucieństwo metod, strat wśród kombatantów, emigrację czy zmęczenie narodu wojną. Mimo tych okoliczności opór społeczeństwa przeciwko rządom PPR-u trwał przecież kilka lat, co chwalebnie świadczy o polskiej ocenie komunizmu, zwłaszcza „made in USSR”. Legutko pisze o terrorze tych lat, podkreśla też, iż nowa władza wprowadziła ogólne schamienie i barbaryzację życia. Odbiło się to i w języku, wulgarnie zaśmieconym a także w obyczajach, co nieraz widzimy w karczemnych awanturach w Sejmie. A peerelowska nomenklatura nie czuła żadnej więzi z polskim dziedzictwem i kulturą. W pustkę polityczną, powstałą po latach terroru, weszli ludzie z marginesu. A zatem cham oraz zbir, którzy przed wojną stanowili zaledwie margines społeczny, w epoce PRL-u stworzyli kadry rządu, instytucji państwa oraz aparatu przemocy. O bezradności ludzi z tamtych lat jest wiele świadectw, nie brak ich choćby w teatrze, by przypomnieć tu „Tango” Mrożka. Pan domu, inteligent w każdym calu, musi przyjąć zaproszenie do tańca od Edka, typowego prostaka-chama, który w nowych czasach dyktuje warunki. Czy coś się zmieniło w IIIRP? Chyba tylko to, iż dziś jest to już warstwa „chamów wykształconych” choćby w moskiewskiej szkole MGiMO ( a czasem dzięki Fundacji Fulbrighta!) o agenturalnym rodowodzie, ale - jak wynika z afery podsłuchowej – przez cały czas manipulują Polską! Dla takich ministrów nie pokrywają się pojęcia ojczyzny i państwa ( ważne spostrzeżenie majora Blicharskiego), gdyby choćby owo państwo istniało. A niepodległość jest też wyrazem obcym dla owych ministrów, wyłonionych z „masy etnicznej”, a nie z polskiego narodu, który – również zdaniem majora – stanowi zaledwie od 5 do 10% tejże etnicznej substancji. Uwagi majora Blicharskiego jakby potwierdzały smutny wniosek prof. Legutki o dominacji Peerelczyków nad Polakami, dominacji wymuszonej jednak siłą i sprawnością post-komunistycznego układu bardziej niż schyłkiem poczucia patriotyzmu, tak atakowanego przez michnikowszczyznę.
Marek Baterowicz