A missed anniversary

liberte.pl 11 hours ago

W ubiegłym roku wiele uwagi w Europie poświęcono wydarzeniom sprzed lat 50. Jednak w Polsce ta rocznica pozostała niemalże niezauważona. Być może dlatego, iż historia południowoeuropejskich dyktatur wydaje się Polsce czymś dość odległym. Z dwoma odstępstwami.

24 lipca 1974 roku premierem został Konstandinos Karamanlis. Ten dzień uważa się za datę powrotu demokracji w Grecji, po latach rządów wojskowych. Zaledwie kilka miesięcy wcześniej, w kwietniu tego samego roku, rewolucja goździków obaliła dyktaturę w Portugalii. W sąsiedniej Hiszpanii po śmierci gen. Franco rozpoczął się proces przechodzenia do systemu demokratycznego. W ciągu 18 miesięcy radykalnie zmienił się polityczny krajobraz Europy.

W każdym z tych państw w inny sposób wprowadzano dyktaturę i inne oblicze ona przyjmowała. W Portugalii nastała ona w 1933 roku wraz z ogłoszeniem początku Estado Novo i trwała ponad cztery dekady. W Hiszpanii zapoczątkował ją bunt oddziałów pod przywództwem gen. Francisco Franco w 1936 roku, który doprowadził do krwawej wojny domowej. W Grecji junta wojskowa rządziła w latach 1967-1974, zatem w porównaniu z krajami Półwyspu Iberyjskiego ich rządy mogły zdawać się jedynie krótkim epizodem w historii tego kraju. Jednak mocno odcisnęła się na obliczu tego kraju i na długo zatrzymała jego rozwój.

Wydarzenia z lat 1974-1975 w krajach europejskich były początkiem kolejnej fali demokratyzacji świata. Jej częścią były też zmiany w krajach Ameryki Łacińskiej, które zaszły w latach 70. i 80. ubiegłego wieku. I to ta fala, wraz z poprzedzającymi ją procesami dekolonizacyjnymi w latach. 50. i 60. oraz rozpadem ZSRR i upadkiem bloku wschodniego ukształtowała ład demokratyczny, który jeszcze do niedawna wydawał się czymś oczywistym i niepodważalnym.

W ubiegłym roku wiele uwagi w Europie poświęcono wydarzeniom sprzed lat 50. Jednak w Polsce ta rocznica pozostała niemalże niezauważona. Być może dlatego, iż historia południowoeuropejskich dyktatur wydaje się Polsce czymś dość odległym. Z dwoma odstępstwami. Pierwszym: u części środowisk prawicowych i tradycjonalistycznych Franco, a także Salazar jako antykomuniści cieszyli się i przez cały czas cieszą estymą, a choćby podziwem. Drugim był ewolucyjny proces przechodzenia od dyktatury do demokracji w Hiszpanii, w którym istotną rolę odegrali zarówno przedstawiciele reżimowych elit, jak i antyfrankistowskiej opozycji. Budujący pomyślność swojej demokratyzacji na dialogu z przedstawicielami dawnego reżimu, na zapomnieniu zbrodni wojny domowej i lat dyktatury oraz na wzajemnym wybaczeniu. W Polsce o hiszpańskiej transformacji dużo mówiono i pisano, a książka Víctora Péreza-Díaza Powrót społeczeństwa obywatelskiego w Hiszpanii ukazała się choćby w prestiżowej, wydawanej przez Fundację im. Stefana Batorego i Znak serii „Demokracja: filozofia i praktyka”, wprowadzającej do naszego obiegu najważniejsze idee i kwestie do dyskusji. Hiszpański model miał być potwierdzeniem słuszności polskiej transformacji politycznej opartej na ustaleniach okrągłego stołu. Paradoksalnie, przykład tej samej Hiszpanii pokazał, iż niemożliwe jest wymazanie przeszłości.

Można zrozumieć nieobecność w Polsce pamięci o południowoeuropejskich dyktaturach. Mamy własne doświadczenie z dwoma krwawymi totalitaryzmami. Jednak brak tej pamięci ma określone następstwa: trudność ze zrozumieniem sposobu postrzegania przez tamtejsze demokracje chociażby kapitalizmu, kolonializmu czy polityki Stanów Zjednoczonych. Podobnie, jak mamy problem ze zrozumieniem globalnego Południa, które przez cały czas ma chociażby bardzo skomplikowane związki z Hiszpanią. Trudno nam pojąć dokonywane przez te kraje wybory polityczne, ich stosunku do Moskwy, Pekinu i Waszyngtonu, etc. A jak jest to ważne, pokazała wojna w Ukrainie. Kijów zresztą bardzo gwałtownie zaczął szukać kontaktów z krajami globalnego Południa i przedstawiać ukraiński punkt widzenia. Jednak nie tylko z tych powodów warto pamiętać o dyktaturach, które pół wieku temu upadły.

W rocznicę tych wydarzeń Galeria Narodowa w Atenach przygotowała wystawę „Democracy”. Była to pierwsza tak duża ekspozycja, pokazująca reakcje artystów i artystek na autorytarne rządy w latach 60. i 70. XX wieku w Grecji, Hiszpanii i Portugalii. Znalazło się na niej aż 140 prac 55 artystów, a ekspozycja powstała we współpracy m.in. z Museo Nacional Centro de Arte Reina Sofía w Madrycie, barcelońskim Museu d’Art Contemporani de Barcelona (MACBA) i Centro de Arte Moderna Gulbenkian w Lizbonie. To najważniejsze instytucje poświęcone sztuce współczesnej na Półwyspie Iberyjskim. Jednak to nie liczba dzieł czy instytucjonalni partnerzy sprawili, iż powstała bardzo ważna wystawa. W Atenach po raz pierwszy udało się bowiem porównać doświadczenia twórców i twórczyń żyjących w tym samym czasie w systemach autorytarnych, przyjmowane przez nich strategie działania, wybory artystyczne.

Ekspozycja pokazała zresztą bardzo różne oblicza twórczości, która wychodziła ze strefy komfortu i bezpieczeństwa gwarantowanego przez instytucje artystyczne i wkraczała w rzeczywistość polityczną i społeczną swego kraju. Wiele mówią już tytuły poszczególnych części ekspozycji: „Stawianie czoła wrogowi”, „Opór”, „Powstanie” czy „Pobudzenie”.

Twórcy wystawy przypomnieli rolę, jaką odgrywała w tym czasie sztuka abstrakcyjna, jak i realizm społeczny odwołujący się jeszcze do XIX-wiecznej tradycji. Powstanie kolektywów artystycznych, sztuka ciała i działania w przestrzeni publicznej, wyjątkowo trudne w krajach autorytarnych. Wreszcie na wystawie znalazła się sztuka protestu na plakatach i drukach. Pokazano artystki i artystów, uważanych dziś za kluczowych dla rozwoju sztuki tego czasu, jak Vlassis Caniaris, kolektyw Equipo Crónica, Èulàlia Grau czy Paula Rego. Jednak wybory dokonane przez twórców wystawy dalece wykraczały poza kanon artystyczny drugiej połowy XX wieku, w którym położono nacisk na twórczość odwołującą się do awangardowej tradycji i uwzględnili inną twórczość istotną w latach 60. i 70. XX, a dziś często pozostającą na uboczu zainteresowania, związane chociażby ze społecznym realizmem. Różnorodność zaprezentowanych postaw oraz wyborów artystycznych była siłą tej ekspozycji. Wymuszała bowiem pytania, jak opowiadać o sztuce powstającej w zderzeniu z systemami autorytarnymi i – przede wszystkim – o znaczenie tego doświadczenia dziś.

Jedną z prac otwierających wystawę był portret gen. Franco autorstwa kolumbijskiego artysty Fernando Botero. Powstał w 1986 roku, ponad dekadę po śmieci generalissimusa. W dziele kolumbijskiego artysty ciało dyktatora nadmiernie rozrosło się. Z trudem mieści się w żołnierskim mundurze. Generał stał się groteskowy, śmieszny. Jakby artysta chciał obnażyć Franco, odrzeć go z powagi i wielkości, jaką otaczano go za życia w oficjalnym przekazie, ale też w oczach zwolenników. Ateńska wystawa przypomina, jak ważne jest nazywanie po imieniu systemu i ujawnianie prawdziwego oblicza autorytarnej władzy. Podobnie jak znajdowanie nośnych symboli oporu, jak słynne czerwone goździki, które były nie tylko wszechobecne na graffiti i transparentach protestacyjnych w Portugalii w 1974 roku – to od nich pochodzi przecież nazwa „rewolucja goździków”, ale one też były głównym motywem w pracy „Untitled or Cornation” greckiego artysty Vlassisa Caniarisa z 1969 roku.

Jednym z najbardziej fascynujących tematów na wystawie były podobieństwa czy powinowactwa między artystami z Grecji, Hiszpanii i Portugalii, mimo różnic, w których przyszło im tworzyć. W Atenach znalazła się m.in. rzeźba „Espectador et espectadores” z 1972 roku przedstawiająca jednego z niepozornych funkcjonariuszy tajnej policji Franco wykonana przez hiszpański kolektyw Equipo Crónica. Sąsiaduje ona ze stworzoną w tym samym czasie pracą „Five or Six” Yannisa Gaitisa, który przedstawił bezimiennych informatorów greckiego państwa policyjnego. Jedni i drudzy są szarzy, identyczni, zmumifikowani. Jednocześnie, o czym przypomina wystawa, nie mniej polityczny wymiar mają zmiany kulturowe, liberalizacja obyczajowa, cielesność. Jej świadectwem są chociażby pop-artowskie, pełne erotyki obrazy greckiego artysty Nikiasa Skapinakisa „Cleopatra an de Finger of Coasar” (1970) czy „Daunghter and Lovers” (1970). I to w tych zmianach dyktatury także widziały swoje zagrożenie.

„Democracy” przypomniała też, iż sztuka może dawać świadectwo tego, co się wydarzyło. Być nośnikiem pamięci, jak świetny kolaż filmowy Any Hatherly z 1975 roku „Revolução”, w którym artystka uchwyciła nastrój panujący w Lizbonie w czasie rewolucji goździków. Chodziła po ulicach miasta z kamerą Super 8 w ręku i nagrywała to, co zobaczyła: skandujące tłumy, śpiewy, krzyki, ale też graffiti i plakaty. Powstał fascynujący obraz miasta w czasie społecznego buntu. Jednak film Any Hatherly jest czymś więcej niż tylko relacją z tamtych wydarzeń. Tworzy – podobnie jak wiele innych dzieł pokazanych w Atenach – do dziś obowiązujący obraz tamtej epoki.

Oglądając wystawę w Galerii Narodowej narzucało się pytanie o to, czy potrafimy opowiadać o polskim doświadczeniu tworzenia sztuki w kontrze do dyktatury. Przede wszystkim z lat 80., kiedy to po ogłoszeniu stanu wojennego powstał niezależny drugi (a potem choćby trzeci) obieg kultury, w którym uczestniczyli artyści i artystki należący do bardzo różnych pokoleń oraz związani bardzo odmiennymi tradycjami artystycznymi. Po 1989 roku odbyło się kilka wystaw, wydano kilka publikacji, ale w gruncie rzeczy nie udało się dotąd przekonująco opowiedzieć o tamtym doświadczeniu, Ostatnią taką próbą była nieudana wystawa „Nie ocenzurowano. Polska sztuka niezależna lat 80.” zorganizowana w 2022 roku w warszawskim Zamku Ujazdowskim. Okazała się nieudana nie tylko z powodu bojkotu części twórców i twórczyń, którzy nie godzili się z prezentacją ich dzieł w instytucji, która w tym czasie potrafiła prezentować artystów i artystki zasadnie oskarżanych o antysemityzm, rasizm i homofobię. Ani też z racji nieudolnej aranżacji samej ekspozycji. Przede wszystkim nie udało się pokazać na tej wystawie, dlaczego twórczość wtedy powstającą warto dziś przypominać. najważniejsze jest bowiem pytanie: dlaczego wracać do czasów, w których artyści i artystki musieli się mierzyć z autorytarnymi systemami?

Twórcy ateńskiej wystawy podkreślają, iż nie było ich celem jedynie przypominanie heroicznej przeszłości i upamiętnianie historycznej rocznicy. Trzeba mówić o tamtym doświadczeniu, bowiem teraz, jak pisze jej kurator Syrago Tsiara w tekście towarzyszącym ekspozycji, żyjemy w czasach coraz donośniejszych głosów ekstremistów, spadającej frekwencji wyborczej i rosnącej nieufności wobec instytucji. Miała ona przypominać o konieczności obrony demokracji. I podkreślał, iż dzisiaj muzea i sztuka odgrywają istotną rolę, „umożliwiając głębokie zaangażowanie w obrazy, idee i krytyczne pytania, które kształtują nasze interakcje społeczne i współistnienie”.

Dlatego, trzeba wracać do minionych wydarzeń i zadawać pytanie o ich znaczenie dziś. O to, jakie wnioski można z nich wyciągać i do jakich praktyk artystycznych się odwoływać. W Polsce mamy też inne, do tej pory nieopowiedziane doświadczenie: lat 2015- 2023. Wtedy to, także za sprawą artystek i artystów, obrazy i słowa definiowały czy redefiniowały rzeczywistość. Czarne parasolki, białe róże, świece, łańcuch światła – przez 15 tys. osób w Poznaniu tworzących napis „weto” czy plakat autorstwa Luki Rayskiego z napisem „KonsTYtucJA” – nie tylko dobrze zaistniały w przestrzeni publicznej, ale wpływały na postawy społeczne. Twórczynie i twórcy dokumentowali to, co wówczas się działo. Założone w 2019 roku Archiwum Protestów Publicznych zgromadziło unikalną wizualną dokumentację polskich demonstracji, jakie odbyły się po 2015 roku. Artyści i artystki, m.in. Karolina Jabłońska, Joanna Rajkowska, Jadwiga Sawicka i Wilhelm Sasnal tworzyli prace poświęcone sytuacji na naszej wschodniej granicy. Anna Grzymała i Adam Kozicki tworzyli obrazy mówiące o przemocy stosowanej przez państwo wobec jego obywateli. A Konsorcjum Praktyk Postarystycznych 6 maja 2020 roku, na kilka dni przed planowanymi przez rząd korespondencyjnymi wyborami prezydenckimi (ostatecznie odwołanymi), zorganizowali przeniesienie ulicami Warszawy ogromnego transparentu/koperty z hasłem: „ŻYĆ NIE, UMIERAĆ” (przypominającym o zagrożeniu życia podczas pandemii). Ich „List” był zaś powtórzeniem happeningu Tadeusza Kantora z 1967 roku i samo nieoczywiste wykorzystanie jednego z najgłośniejszych wydarzeń w dziejach polskiej sztuki było bardzo innowacyjnym działaniem. A to tylko kilka przykładów twórczości powstającej w reakcji na autorytarne pokusy ówczesnej władzy.

Polskie doświadczenie lat 2015-2023 przypomina, iż demokracja nie jest dana na zawsze. Jest też inny paradoks, dobrze uchwycony przez Philipa Oltermanna w tekście o ateńskiej wystawie opublikowanym na łamach „Guardiana”. Pod autorytarnymi rządami artystki i artyści głosili pochwałę demokracji parlamentarnej. Jednak po ich upadku gwałtownie o tych pochwałach zapomnieli. „Rewolucje tworzą lepsze obrazy niż instytucje” – gorzko podsumowuje Oltermann. Może wreszcie trzeba nauczyć się równie ciekawie mówić o demokracji, jak o walce o jej wprowadzenie. I zdobyć się odrobinę lojalności przynajmniej wobec liberalnych instytucji, które tworzą jej kościec.

* Democracy, National Gallery Alexandros Soutsos Museum, Ateny, 11.07.2024-2.02.2025, kurator: Syrago Tsiara

Read Entire Article